Po Monice była Lucyna. Oskarżają ojca zastępczego o gwałty i molestowanie
18-letnia Lucyna twierdzi, że była molestowana, zastraszana i gwałcona przez prowadzącego rodzinny dom dziecka koło Chojnic Mieczysława B. O horrorze opowiedziała śledczym, gdy jako osoba pełnoletnia opuściła placówkę. Już wcześniej o molestowania oskarżyła B. inna z jego z podopiecznych. Mimo oskarżeń, mężczyzna czeka na wyrok na wolności.
We wrześniu 2013 roku światło dzienne ujrzał dramat podopiecznych jednego z rodzinnych domów dziecka nieopodal Chojnic. Jedna z podopiecznych uciekła wówczas z placówki i powiadomiła policję, że była molestowana przez swojego zastępczego ojca Mieczysława B.
- Opowiedziałam całą historię policji, wszyściutko - opowiadała pani Monika, której historię "Interwencja" przedstawiła dwa dni temu.
Śledztwo jednak umorzono, bo pani Monika wycofała swoje zeznania. Zrobiła to, ponieważ tylko ona trafiła później do innej rodziny zastępczej. Pod opieką państwa B. pozostała dwójka jej chorego rodzeństwa oraz sześcioro innych dzieci. Między innymi 13-letnia wówczas Lucyna.
"Pierwszy raz zgwałcił mnie w samochodzie"
- To się właściwie zaczęło od tego jak wepchnął mi język do ust. Miałam około 13 lat. Od tamtej chwili cały czas mówił, że mnie kocha. Dziwne to było, nie wiedziałam, co zrobić. Tak jak byłam rozbrykanym dzieckiem, tak pomału zaczęłam tracić radość - powiedziała 18-letnia dziś Lucyna reporterowi "Interwencji".
Jak twierdzi, Mieczysław B. wielokrotnie ją zgwałcił.
- Pierwszy raz w samochodzie. Skończyłam wcześniej szkołę i miałam zostać w świetlicy, ale on po prostu przyjechał po mnie. Pojechaliśmy do lasu. To było może rok po tym, jak była ta cała akcja z Moniką. Ja nikomu tego nie chciałam mówić, bo strasznie się bałam. On każdą sytuację wykorzystywał. Jak jego żona spała, np. drzemkę popołudniową sobie robiła, czy jak nikogo w domu nie było - wspominała.
"Zrobiono wiele, żeby to wyjaśnić"
Dziewczyna, kiedy tylko skończyła 18 lat i opuściła rodzinny dom dziecka, złożyła zawiadomienie w prokuraturze. Śledczy przy tej okazji wznowili również wcześniej umorzone postępowanie z 2013 roku w sprawie pani Moniki, a Mieczysław B. został aresztowany.
- Mniemam, że prokurator zrobił wszystko, aby wyjaśnić sytuację wówczas, czyli w 2013 roku, jak i teraz. Takich spraw się nie lekceważy, tym bardziej, że doniesienie dotyczyło placówki wychowawczej. W mojej ocenie zrobiono wiele, żeby to wyjaśnić - przekonywał Stanisław Kaszubowski z Prokuratury Rejonowej w Chojnicach.
W połowie marca, mimo wyraźnego sprzeciwu prokuratury, sąd zdecydował, że Mieczysław B. na wyrok może oczekiwać na wolności. Obie pokrzywdzone przez niego kobiety są przerażone.
- Nie było nikogo. Byłyśmy skazane tylko na siebie: albo się zabijemy, albo będziemy żyć. Ja zdecydowałam się, że będę żyć, będę mówić, bo nie chcę, żeby za chwilę kolejne osoby, kolejne dzieci, skończyły jak my - mówi pani Monika.
Interwencja
Czytaj więcej
Komentarze