Macierewicz: Jerzy Miller odpowiada za sfałszowanie raportu z badań przyczyn katastrofy smoleńskiej
Szef KBWLLP Jerzy Miller instruował pozostałych członków Komisji, by dostosowali wyniki swoich badań do raportu rosyjskiego MAK i jest odpowiedzialny za sfałszowanie polskiego raportu nt. przyczyn katastrofy smoleńskiej - mówi Antoni Macierewicz w wywiadzie dla "Gazety Polskiej". Dodał, że w prokuraturze jest wniosek o ściganie Millera "za fałszerstwa".
Wywiad ukaże się w środowym wydaniu tygodnika. Macierewicz - b. szef MON, obecnie przewodniczący rządowej podkomisji ponownie badającej przyczyny wypadku Tu-154M - formułuje w nim także zarzuty pod adresem prokuratury, która obecnie prowadzi śledztwa w sprawie katastrofy; formułuje ponadto nową tezę dotyczącą obecności śladów materiałów wybuchowych na szczątkach tupolewa.
Macierewicz podkreśla, że nie wie kto "zabił naszych przywódców", wie jednak co ich zabiło. - Raport techniczny ma charakter przełomowy. Jasno definiuje przyczyny tragedii, wskazuje modus operandi sprawcy, przywołuje dowody, których już nikt nie będzie mógł pominąć - podkreśla poseł PiS. Dodał, że raport techniczny podpisali "wszyscy członkowie komisji".
- Dziś trzeba stwierdzić i wyciągnąć z tego wszystkie wnioski dla dalszego badania i konsekwencje dla polityki państwa polskiego: przyczyną śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego, jego żony Marii, prezydenta na uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego, Anny Walentynowicz i wszystkich pasażerów tego tragicznego lotu, tej największej tragedii niepodległej Polski, były eksplozje niszczące najpierw lewe skrzydło, a następnie centropłat - powiedział b.szef MON.
"Materiał ukryty w taki sposób, że był niedostępny dla polskich techników"
Zapewnił, że zweryfikowane zostały "wszystkie alternatywne możliwości", dotyczące m.in. ewentualnego błędu pilotów i awarii silników. - Wykonaliśmy eksperymenty pirotechniczne, które wykazały możliwość doprowadzenia do takich właśnie eksplozji z użyciem materiału ukrytego w taki sposób, że był niedostępny dla polskich techników zajmujących się tym samolotem. Materiał dowodowy potwierdzający fakt eksplozji jest wiarygodny - ocenił.
Według posła PiS niego podkomisja posiada "dziesiątki analiz świadczących o wybuchach zarówno w skrzydle, jak i centropłacie". - Został odtworzony model samolotu Tu-154M o numerze bocznym 101, zostały zebrane tysiące zdjęć, filmów, zeznań świadków, wykonano setki eksperymentów - podkreślił Macierewicz.
"Ukryli ekspertyzę"
Polityk nie przesądza, w jaki sposób ładunek wybuchowy został umieszczony w Tu-154M. Twierdzi też, że biegli rosyjscy, którzy badali przyczyny katastrofy "nie mieli wątpliwości, że to wybuch wewnętrzny zniszczył centropłat (tupolewa)".
- Tyle że wymyślili „uderzenie hydrauliczne” jako jego przyczynę - dodał Macierewicz. Zarzucił przewodniczącej rosyjskiego MAK (Międzypaństowego Komitetu Lotniczego) Tatjanie Anodinie i szefowi polskiej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego Jerzemu Millerowi, że "tak się (...) bali samego słowa wybuch, że ukryli tę ekspertyzę".
"Decyzja o unieważnieniu raportu"
Zdaniem b. szefa MON, Miller jest odpowiedzialny za "sfałszowanie polskiego raportu". - Pan Miller instruował członków KBWLLP, by dostosowali wyniki swoich badań do raportu Anodiny, i jest odpowiedzialny za sfałszowanie polskiego raportu. Właśnie dlatego nasza komisja podjęła decyzję o jego unieważnieniu. W prokuraturze leży od miesięcy wniosek o ściganie pana Millera za fałszerstwa - oświadczył polityk PiS.
W wywiadzie dla "Gazety Polskiej" padają też zarzuty pod adresem prokuratury, że ta odmawia podkomisji "dostępu do kluczowych dowodów". Jako przykład Macierewicz podaje rejestrator z samolotu JAK-40, który 10 kwietnia 2010 r. wylądował w Smoleńsku (miał na pokładzie polskich dziennikarzy). Były szef MON dodał, że magnetofon z JAK-a nigdy nie był w rękach rosyjskich, natomiast po przylocie do Polski został uszkodzony.
- Sprawdzenie tego uszkodzenia jest rzeczą absolutnie fundamentalną. Niestety, prokuratura nie wyraziła zgody na udostępnienie nam tego rejestratora, byśmy mogli go zbadać. A wiemy, że został rozerwany. Jest bardzo ważne, by ocenić, czy przy tym rozerwaniu doszło do usunięcia jakichkolwiek dźwięków, czy też nie. Czy było to rozerwanie celowe czy przypadkowe - mówił szef podkomisji.
Dopytywany, potwierdza, że chodzi o rejestrator "na którym słychać, że Rosjanie wydają komendę załodze tupolewa zejścia na 50 metrów". - Tak. Podkreślam: zbadanie tego rejestratora ma ogromne znaczenie - zaznaczył.
"Dziesiątki śladów materiałów wybuchowych"
Macierewicz formułuje też tezę dlaczego ostatecznie na fragmentach Tu-154M nie stwierdzono obecności materiałów wybuchowych. W jego ocenie "wszystko wskazuje na to, że w prosty sposób została oszukana opinia publiczna". - Podczas badań w Smoleńsku jesienią 2012 roku stwierdzono dziesiątki śladów materiałów wybuchowych. Na fotelach, ale także w innych miejscach samolotu. Skąd pewność, że były takie ślady? Wiemy to od świadka biorącego udział w tych badaniach - zapewnia b. szef MON.
- Fotele były badane w ten sposób, że część, która wykazywała obecność materiałów wybuchowych, była pakowana do worka foliowego, następnie napompowywano tam gorące powietrze, by poruszyło drobiny materiału wybuchowego, a wreszcie zawartość worka była badana przez urządzenie weryfikujące. Po tym badaniu stwierdzono obecność materiałów wybuchowych na kilkudziesięciu fragmentach foteli. Jednak ta metoda miała jedną wadę: gorące powietrze „wysyciło” materiał wybuchowy z badanych części. Przeprowadziliśmy eksperyment, używając tej metody, i otrzymaliśmy dokładnie taki sam efekt jak ekipa, która badała fragmenty tupolewa w Smoleńsku. Mówiąc krótko, powtórne badanie wykazało brak śladów materiałów wybuchowych. Dokładnie to samo zaprezentowano nam po 2012 roku - dodał szef rządowej podkomisji.
PAP
Czytaj więcej
Komentarze