Muzułmanie zaatakowali polską misję w Rafai. Dramatyczna relacja misjonarza
"Nad Rafai pojawiły się czarne chmury wojny" - poinformował o. Hieronim Łusiak, który opisał dramatyczne chwile w siedzibie misji Prowincji Wniebowzięcia NMP Zakonu Braci Mniejszych w Republice Środkowoafrykańskiej. Zakonnicy musieli uciekać, zostali okradzeni, grożono im śmiercią. W rozmowie z polsatnews.pl o. Kordian Merta przyznał, że sytuacja jest bardzo niebezpieczna, a ONZ sobie nie radzi.
Do ataku na polską misję w Rafai doszło w nocy z 2 na 3 marca. Dramatyczne chwile opisał w liście misjonarz o. Hieronim Łusiak, który dołączył do misji w 2017 r.
Siedzibę misji zaatakowała grupa muzułmanów nazywana bororo.
Jak przyznał o. Hieronim, misjonarze otrzymali informację o możliwym ataku, kiedy grupa była 35 km od Rafai, ale "zbagatelizowali tę wiadomość", ponieważ "w ostatnim czasie słyszeli dużo tego typu informacji".
Następnego dnia okazało się jednak, że grupa jest już niebezpiecznie blisko.
"Przyłożyli karabin do głowy ojca Kordiana"
"Ojciec Kordian kazał mi wziąć motor i uciekać za rzekę, ale okazało się, że jest już za późno, rozległy się strzały. Weszliśmy do salonu, a po dwudziestu minutach strzelaniny, podjęliśmy decyzję, że musimy uciekać" - relacjonował o. Hieronim.
"Pchając motor, by nie robić hałasu, zaszyliśmy się w buszu, tam też schowaliśmy motor i udaliśmy się w kierunku rzeki. Po drodze spotkaliśmy oddział Anty-balaki, tzw. obrońców kraju, choć po prawdzie jest to banda świrów i złodziei. Zorganizowali nam piroge (łódź - red.), a po drugiej stronie rzeki okradli nas z pieniędzy, przykładając karabin do głowy ojca Kordiana. Przechodząc kolejne kilometry w buszu, kiedy zaczęło się już ściemniać, w końcu dotarliśmy do bazy wojska marokańskiego, gdzie zostaliśmy bardzo dobrze przyjęci" - opisywał.
Kolejnego dnia baza została dwa razy ostrzelana. "Kiedy Marokańczycy odpowiedzieli ciężką artylerią, po przeciwniku nie było widać nawet śladu. W poniedziałek od rana było słychać strzały, ale ok. godz. 10 doszła nas informacja, że muzułmanie się wycofali" - opisywał o. Hieronim.
"Urządzili sobie ucztę z ciał swoich wrogów"
Po powrocie do siedziby misji okazało się, że napastnicy wyłamali zamek w salonie, ukradli telewizor, kilka drobnych rzeczy i zawartość lodówki.
"Bardzo smutny widok zastał nas w kaplicy - tabernakulum a obok monstrancja zostały rzucone na krzesła; od razu umieściłem Najświętszy Sakrament na swoim miejscu, na szczęście nic nie zniknęło. Po jakimś czasie okazało się, że znaleźli i ukradli także nasz motor" - relacjonował misjonarz.
"Tak de facto najgorszy widok miał miejsce tego samego dnia popołudniu, kiedy postanowiłem udać się jeszcze raz za rzekę, by odebrać moje bagaże z bazy wojskowej. Otóż przechodząc przez rynek mijałem dziesiątki obrońców z Anty-balaki, którzy to urządzili sobie ucztę z ciał swoich wrogów, wierząc, że w ten sposób posiądą ich siłę. Jeden z nich odciął kawałek nogi nieboszczyka i wyciągając w moim kierunku zapytał, czy chcę spróbować" - dodał.
"Pokornie proszę o modlitwę"
Jak podkreślił o. Hieronim, "z jednej strony chciałoby się stąd uciec, z drugiej strony, patrząc na naszych parafian zagubionych, przestraszonych, zrozpaczonych, jesteśmy świadomi jak bardzo nas teraz potrzebują".
"Nie wiemy, jak liczni są nasi wrogowie, gdzie dokładnie się teraz znajdują i kiedy wrócą? Wiemy jedno, »skoro Chrystus zmartwychwstał, to i my zmartwychwstaniemy«, jak pisze św. Paweł” - napisał.
"Zbliżając się wielkimi krokami do świąt Wielkiej Nocy, życzę wszystkim głębokiej wiary w to, co Bóg uczynił dla nas, z miłości do nas. Przy okazji pokornie proszę o modlitwę i z serca wszystkim błogosławię" - dodał.
"Prawdopodobnie doszło do masakry"
O. Kordian powiedział polsatnews.pl, że w tej chwili "w samym centrum jest bezpiecznie, ale w okolicy wczoraj znowu były kłopoty". - Prawdopodobnie zginęły kobiety i dzieci - dodał.
- Nomadzi z krowami przenieśli się na drugą stronę, do Konga, ale tam ich nie chcą, bo oni są niebezpieczni, więc przenieśli się do nas. Ale wrócili w momencie, kiedy muzułmanie atakują okolicę, więc samoobrona rzuciła się na tych, którzy przyszli z tymi krowami, a tam są kobiety i dzieci. Prawdopodobnie doszło do masakry - relacjonował.
Jak podkreślił, "dla muzułmanów nie ma przebaczenia, musi być zemsta, dopóki jej nie dokonają, nie spoczną". - Czy to będzie za miesiąc, za rok, ale to się stanie, więc to nic dobrego - dodał.
"ONZ ogranicza się do chronienia samego siebie"
O. Kordian zaznaczył, że w tej chwili nie muszą uciekać, bo nie są atakowani. – W razie kłopotów możemy się przeprawić przez rzekę, bo tam jest baza ONZ. ONZ jest skuteczny, chroni siebie na sto procent, ale ogranicza się do chronienia samego siebie - tłumaczył.
Zapytany, czy mogą liczyć na pomoc na miejscu, odpowiedział: "na to, żeby przyjechali, żeby robili porządek, ryzykowali życie? Nie, oni tu są na wakacjach. ONZ kompletnie nie panuje nad sytuacją".
O. Kordian, który na misji w Afryce przebywa od prawie 30 lat podkreślił, że od ok. 8 lat sytuacja w Republice Środkowoafrykańskiej jest dramatyczna.
W wyniku licznych działań rożnych grup na terenie kraju, miejscowi muzułmanie pozyskali broń. - Jest samoobrona, sami dają sobie rady, ale doprowadzają do rzeczy strasznych. To jest dziki kraj w tej chwili - powiedział o. Kordian.
Od 2013 r. w Republice Środkowoafrykańskiej trwa wojna domowa. W 2010 r. muzułmanie stanowili ok.8,5 proc. ludności kraju. Najliczniejszą grupą byli protestanci (60,7 proc.) i katolicy (28,5 proc.).
"Misja to nie jest gloria i chwała"
Trudną sytuację misjonarzy skomentował w rozmowie z polsatnews.pl o. Dymitr Żeglin, prowincjalny animator ewangelizacji misyjnej.
- Tak jak napisał o. Hieronim - najprościej byłoby uciec stamtąd. Sytuacja jest trudna, ale jak uciekać, skoro ludzie zostają? - powiedział.
Jak podkreślił, misja "to nie jest gloria i chwała, ale wielka służba i świadomość". - W trakcie ślubowania, kiedy misjonarze otrzymują krzyż misyjny, pada pytanie: czy jesteś w stanie oddać życie dla Kościoła, dla Chrystusa. To się sprawdza w takich sytuacjach - dodał.
- Widzimy to w naszych misjonarzach, to jest bardzo zakorzenione, oni mają świadomość, gdzie jadą, po co jadą i w imię kogo jadą - w imię Boga, Chrystusa, Kościoła. Dopiero takie trudne sytuacje ich weryfikują - zaznaczył.
Przyznał też, że "zdarzają się sytuacje, że ktoś nie wytrzymuje i wraca do kraju". - Ale przecież nie możemy go rozliczać z tego, że się boi śmierci, bo każdy z nas się boi śmierci - dodał.
- Nie każdy jest w stanie być o. Hieronimem czy o. Kordianem, którzy wytrzymują tę presję. Dlatego trzeba mieć zastęp ludzi, którzy się modlą za nich, bo pieniądze nie są tak ważne, jak wsparcie duchowe - zaznaczył o. Dymitr.
Jak podkreślił, niezwykle ważne jest zrozumienie także miejscowej ludności. - To są ludzie bogaci duchowo. Misja rozpoczyna się dopiero wtedy, kiedy człowiek pochyli się nad drugim człowiekiem i próbuje go zrozumieć. Jeżeli przyjedziemy z workiem pieniędzy, to będziemy tylko dominować nad nimi i nic im nie damy - tłumaczył.
polsatnews.pl
Czytaj więcej
Komentarze