Prokurator badający sprawę Amber Gold twierdzi, że miał za dużo spraw. "Wszystko mnie się myli"
Z punktu widzenia procesowego opłacało się zwlekać ze sprawą Amber Gold; opłacało się chwilę poczekać, aż Amber Gold samo upadnie i wtedy postawić zarzuty - mówił b. zastępca Prokuratora Okręgowego w Gdańsku Ryszard Paszkiewicz w środę przed komisją śledczą. Jak przyznaje w 2012 roku "omawiał wiele podobnych spraw" i "wszystko mu się myli".
Nie wiem, nie przypominam sobie, nie pamiętam - tak najczęściej odpowiadał Paszkiewicz na pytania komisji śledczej. Przekonywał m.in., że nie pamięta jak przebiegało śledztwo ws. Amber Gold, ani jakie czynności podejmował.
"Omawiałem czterokrotnie większą sprawę"
Paszkiewicz przyznał, że w prokuraturze okręgowej podlegały mu dwa wydziały - śledczy i ds. przestępczości gospodarczej. - Nie pamiętam w którym roku (...) zetknąłem się ze sprawą Amber Gold w ten sposób, że sprawa trafiła do wydziału gospodarczego, nad którym sprawowałem nadzór - mówił.
Zastrzegł, że przed 2012 r. nie wiedział, że trwało postępowanie w Prokuraturze Rejonowej Gdańsk-Wrzeszcz prowadzone przez prokurator Barbarę Kijanko. Wyjaśnił, że nie zajmował się nadzorem nad prokuratorami rejonowymi.
- Nieszczęście moje polega na tym, że ja w tym czasie omawiałem czterokrotnie większą sprawę, czyli Skarbca, ja nie potrafię powiedzieć z kim, co i jakie szczegóły ustalałem. Miałem wtedy jeszcze do tego dużą sprawę Baltic Money, kolejna piramida finansowa, miałem SKOK-i i jeszcze ze dwie sprawy tego typu. I mnie się po prostu to wszystko myli - mówił Paszkiewicz.
- Jedno Pomorze, jeden Gdańsk a afer normalnie; złoty róg afer - wtrącił Witold Zembaczyński z Nowoczesnej. - A co ja poradzę - odparł świadek.
"Nazwisko Tusk w sprawie okołoamberowej"
Przewodnicząca komisji Małgorzata Wassermann (PiS) pytała świadka, czy ws. Amber Gold jakąś rolę pełnił syn ówczesnego premiera Donalda Tuska, Michał.
- To nazwisko pojawiło się, ale z tego, co pamiętam, nie ws. Amber Gold, tylko, ja to nazywam, w którejś ze spraw <okołoamberowych>. Oprócz tego, że była prowadzona w Gdańsku sprawa Amber Gold, było - żebym nie przesadził - chyba kilkadziesiąt, powyżej 20 spraw, tzw. okołoamberowych - powiedział świadek.
Odpowiadając na kolejne pytania, poinformował, że uczestniczył w naradach w prokuraturze w Warszawie po wybuchu afery Amber Gold. Wassermann dopytywała, czy nie wyrażał zgody na postawienie zarzutów Marcinowi P. i czy pamięta rozmowę na ten temat z ówczesnym dyrektorem gdańskiej delegatury ABW Adamem Gruszką i jego zastępcą Jarosławem Dąbrowskim.
- Z panem dyrektorem Dąbrowskim nie pamiętam, z panem Gruszką chyba był jakiś spór. ABW miało jedno stanowisko, my jako prokuratura, mieliśmy inne. Co leżało u podstaw ich argumentów, co u podstaw naszych argumentów, na to w tej chwili nie potrafię odpowiedzieć - powiedział świadek.
"To nie odnosi się tylko do ABW"
Wassermann pytała dalej świadka, ile razy nie zgadzał się z ABW, która chciała postawienia zarzutów osobie z kręgów podejrzanych. - Wielokrotnie, to nie odnosi się tylko do ABW, to odnosi się do wielu innych kooperantów prokuratury - powiedział świadek.
Wyjaśnił, że brak zgody na postawienie zarzutów, bardzo często wynikał z prozaicznych przyczyn, np. policja nie przygotowała materiału dowodowego, było za wcześnie na postawienie zarzutów albo materiał nie był opracowany. - Jak było w przypadku Amber Gold, nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć - dodał.
Wassermann dopytywała świadka, czy słyszał o sytuacjach w Gdańsku, w których prokuratorzy za korzyści majątkowe negocjowali z adwokatami postawienie albo odstąpienie od postawienia zarzutów. - Nie słyszałem nigdy czegoś takiego - odparł świadek.
"Nie miałem kompetencji"
Przewodnicząca komisji dalej pytała go, czy przekazywał funkcjonariuszom ABW informacje, co mogą, a czego nie mogą robić w sprawie Amber Gold.
- Jako prokurator nie miałem kompetencji, żeby nakazywać bądź zakazywać komukolwiek z kooperantów jakichkolwiek czynności operacyjnych, to nie leżało w naszej kompetencji. Mało tego, było specjalne pismo z Prokuratury Generalnej, które zakazywało, żeby prokurator uczestniczył w czynnościach operacyjnych poza specjalnymi wyjątkami - podkreślił świadek.
- Jeśli chodzi o ABW, CBA, CBŚ i kilka innych służb jako prokurator, czy zastępca prokuratora nie miałem żadnego wpływu, nie mogłem mieć żadnej wiedzy nt. czynności operacyjnych podejmowanych przez taką służbę jak ABW - podkreślił.
Wassermann dopytywała świadka, czy nigdy nie przekazywał informacji, że jeżeli będą jakieś działania operacyjne ABW bez porozumienia z prokuraturą, to funkcjonariusze mogą mieć postawione zarzuty za utrudnianie śledztwa. - Nigdy w życiu nie było takiej rozmowy - zapewnił Paszkiewicz.
"Procesowo się opłacało"
Odpowiadając na kolejne pytania komisji Paszkiewicz zwrócił uwagę, że jest jedna kwestia, na którą nikt nie zwracał uwagi.
- Nie wiem czy sytuacja nie wyglądała w ten sposób, że opłacało się chwilę zaczekać żeby Amber Gold upadł i dopiero wtedy postawić zarzuty. Procesowo się opłacało - stwierdził Paszkiewicz.
Jak tłumaczył, szef Amber Gold Marcin P. czekał na to, aby prokuratura weszła do jego firmy, zabezpieczyła wszystkie materiały i zlikwidowała jego firmę, "a on wtedy powie: chwila moment, miałem dobrze działającą firmę i gdyby nie ABW i prokuratura, to ja bym ludziom to wszystko wypłacił".
Szefowa komisji wskazała jednak, że prokuratura miała wiedzę pozyskaną m.in. operacyjnie i wiedziała, że P. nie lokuje pieniędzy w złoto, tylko przelewa na różne konta, w tym swoje prywatne.
- To, że dopuszczono się oszustwa, to nikt z nas ani przez chwilę w to nie wątpił. Natomiast czy wyczerpano wszystkie znamiona art. 286 (oszustwa - red.), a w szczególności pod postacią wprowadzenia w błąd, to co do tego to ja do dzisiaj mam wątpliwości - odparł Paszkiewicz.
"Porządny" materiał dowodowy
Świadek przekonywał, że ws. Amber Gold trzeba było zgromadzić "porządnie" materiał dowodowy, żeby iść do sądu z wnioskiem o aresztowanie Marcina P. Jak mówił, zgromadzenie materiału dowodowego było przede wszystkim zadaniem ABW, które działało pod nadzorem prokuratury. Podkreślił, że prokuratura zawsze ceniła sobie współpracę z ABW.
Amber Gold powstała na początku 2009 r. i miała inwestować w złoto i inne kruszce. Klientów kusiła wysokim oprocentowaniem inwestycji. W połowie 2011 r. spółka przejęła większościowe udziały w liniach lotniczych Jet Air, następnie w niemieckich OLT Germany, a pod koniec 2011 r. w liniach Yes Airways. Powstała wtedy marka OLT Express.
Linie OLT Express upadłość ogłosiły pod koniec lipca 2012 r. Z kolei Amber Gold ogłosiła likwidację 13 sierpnia 2012 r., a tysiącom swoich klientów nie wypłaciła powierzonych jej pieniędzy i odsetek od nich. Według ustaleń, w latach 2009-2012 w ramach tzw. piramidy finansowej firma oszukała w sumie niemal 19 tys. swoich klientów, doprowadzając do niekorzystnego rozporządzenia mieniem w wysokości prawie 851 mln zł.
PAP
Czytaj więcej
Komentarze