Zostawił fałszywe tropy, uciekł na Ukrainę, ale popełnił błąd. Zatrzymanie za "skok stulecia"
Grzegorz Ł. z pomocą innych osób zostawił fałszywe tropy, którymi chciał zmylić organy ścigania, jednak popełnił błąd. Dał się uchwycić kamerze w pobliżu granicy z Ukrainą. Tyle wystarczyło, by został schwytany. O kulisach jego poszukiwań opowiedział policjant z grupy tzw. poznańskich łowców głów. Nadal nie wiadomo, gdzie jest 8 mln. zł zrabowane podczas tzw. "skoku stulecia".
Grzegorz Ł. to wiceprezes firmy ochroniarskiej, której fałszywy konwojent, podający się za Mieczysława Dudę, w 2015 r. ukradł w Swarzędzu (wielkopolskie) 8 mln zł. Grzegorz Ł. miał być jednym z głównych organizatorów kradzieży i zniknąć z łupem. Był poszukiwany listem gończym.
2,5 miesiąca poszukiwań
Mężczyznę zatrzymano w środę na terenie Ukrainy. W jego poszukiwania zaangażowani byli poznańscy "łowcy głów", czyli członkowie policyjnej grupy, która specjalizuje się w tropieniu najbardziej niebezpiecznych przestępców. Zatrzymania Grzegorza Ł. dokonali funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, którym "łowcy głów" przekazywali informacje. Poznańscy funkcjonariusze tropili Ł. zaledwie 2,5 miesiąca.
- Grupa poświęciła cały swój czas na to, żeby sprawdzić wszystkie informacje, które się pojawiały w ostatnim czasie o Grzegorzu Ł. Okazało się, że wszelkie doniesienia, jakie do tej pory były, to fałszywe tropy. Prawdopodobnie Grzegorz Ł. chciał wprowadzić organy ścigania w błąd, żeby nikt go nie znalazł - powiedział policjant z "łowcy głów".
Chciał tzw. żelaznego listu
Grzegorz Ł. w lipcu skontaktował się z Radiem ZET, w wywiadzie opowiadał o napadzie. Zażądał też tzw. listu żelaznego - gwarancji wydanej przez sąd, że do czasu prawomocnego zakończenia postępowania będzie odpowiadał z wolnej stopy.
- Był to trudny przeciwnik. Próbował nas zmylić, udzielił wywiadu, z którego wynikało, że pływa na statkach w Hiszpanii - powiedział policjant.
Grzegorz Ł. popełnił błąd, który naprowadził śledczych na jego trop.
- Znaleźliśmy nagranie, na którym widać było jego twarz. Nie zmienił wyglądu. Było to w rejonie granicy z Ukrainą - dodał policjant.
Poszukiwany nie przekroczył granicy na swoje nazwisko.
Wpadł w pobliżu Odessy
Do jego zatrzymania doszło w rejonie Odessy. - Wiemy, że na pewno w ostatnim czasie zmieniał miejsce pobytu na terenie Ukrainy, przebywał tam już dłuższy czas. Nie jesteśmy w stanie na ten moment powiedzieć, czy od momentu, kiedy zaczął się ukrywać od razu tam pojechał. Wiemy, że na pewno inne osoby pomagały mu w ukrywaniu się - wskazał policjant.
Jak mówił, przy Grzegorzu Ł. nie zostały odnalezione skradzione pieniądze, jednak ukraińskie służby sprawdzają, czy mógł je ukryć na terenie Ukrainy. Do tej pory udało się odzyskać jedynie niewielką część łupu.
Mężczyzna został zatrzymany na ulicy, był zaskoczony i nie stawiał większego oporu. Tłumaczył, że nie był pomysłodawcą "skoku stulecia". Ł. trafił do ukraińskiego aresztu, gdzie oczekuje na decyzję o ekstradycji do Polski.
Wszystko dokładnie zaplanowali. Szczegóły "skoku stulecia"
Do skoku doszło 10 lipca 2015 roku. Był piątek. Około południa agencja ochrony rozwoziła pieniądze do bankomatów. Gotówkę eskortowało trzech uzbrojonych mężczyzn. W samochodzie mieli ponad 8 mln zł. Ich pierwszym przystankiem był właśnie Swarzędz.
Kiedy dwaj ochroniarze wyszli do placówki banku, trzeci z konwojentów odpalił samochód i odjechał w nieznanym kierunku. Miał przy sobie urządzenie zagłuszające nadajnik GPS pojazdu.
Fałszywy konwojent ukrył furgonetkę w lesie i zniknął razem z gotówką. Wcześniej wyczyścił auto używając do tego ciekłego chloru, by zmylić psy tropiące.
Zatrudnił się rok przed skokiem
Mężczyzna zatrudnił się w agencji ponad rok przed skokiem. Nie rzucał się w oczy. Przez cały czas sumiennie wykonywał swoje obowiązki. W dniu kradzieży, oprócz auta, wyczyścił z odcisków też swoją pracowniczą szafkę. Kiedy policja pojawiła się w firmie, okazało się, że nikt nie wie o nim kompletnie nic.
Kilka dni po kradzieży policja opublikowała zdjęcia przestępcy - łysego, brodatego mężczyzny w okularach. Mimo to nie zgłosił się nikt, kto zdradziłby jego prawdziwą tożsamość.
We wrześniu 2016 roku misterny plan zaczął jednak się sypać. Wpadł pierwszy z wspólników napadu: 39-letni Andrzej W., łódzki policjant.
Kilka dni później zatrzymano byłego policjanta, 43-letniego Andrzeja K. Śledczy namierzyli go po tym, jak wpłacił na konto swoją część łupu. Wówczas prokuratura powiązała napad z Grzegorzem Ł., również byłym policjantem i wystawia za nim list gończy.
Fałszywy konwojent z zawodu był krawcem
Zanim mężczyzna został zatrzymany, udało się ustalić, kim jest fałszywy konwojent. Okazał się nim 46-letni Krzysztof W., krawiec, mieszkaniec Łodzi.
Kiedy śledczy zapukali do jego drzwi, zupełnie nie przypominał mężczyzny, którego twarz publikowano w policyjnym komunikacie.
Miał zapuszczone włosy, zgolił brodę, nie nosił okularów i był zdecydowanie szczuplejszy.
6 osób na ławie oskarżonych
Proces w sprawie napadu "skoku stulecia" rozpoczął się na początku tego roku. Na ławie oskarżonych zasiadło sześć osób. Cztery z nich poznańska prokuratura, która prowadziła w tej sprawie śledztwo, oskarżyła o udział w zorganizowanej grupie przestępczej i o przywłaszczenie mienia o znacznej wartości. Oskarżeni to 44-letni Dariusz D.; 46-letni Adam K., u którego miało dojść do podziału łupu; 48-letni Marek K., który miał brać udział w opracowaniu planu napadu i ubezpieczać przewożenie pieniędzy, oraz 48-letni konwojent Krzysztof W.
Dwie pozostałe osoby, tj. 47-letnia Agnieszka K. i 71-letni Wojciech M., miały pomagać w ukryciu zrabowanych pieniędzy i wpłacić na założone konto w jednym z banków 250 tys. zł.
Wyrok w tej sprawie Sąd Okręgowy w Łodzi wydał w lipcu tego roku. Uznał oskarżonych za winnych przywłaszczenia ostatecznie ponad 7,7 mln zł i skazał b. konwojenta Krzysztofa W. na karę 8 lat i 2 miesięcy więzienia, Marka K. na 7 lat pozbawienia wolności, byłego policjanta Adama K. na 6 lat i 2 miesięcy więzienia, a Dariusza D. - na 6 lat pozbawienia wolności.
Oskarżeni ukarani zostali również m.in. grzywnami w wysokości od 5 do 15 tys. zł. Mają także obowiązek solidarnie naprawić szkodę.
PAP, Interwencja, polsatnews.pl
Komentarze