ZUS domaga się "zaległych" składek od umów zleceń. "Państwo chce podwójnie zarobić"
ZUS wprowadził nowe interpretacje przepisów dot. ozusowania umów zleceń z lat 2009–2017 i rozpoczął kontrole firm. Nakłada "gigantyczne" kary za brak ozusowania, choć wcześniej wydał wiele interpretacji o zgodności z prawem tego rozwiązania - alarmuje Federacja Przedsiębiorców Polskich. Wg money.pl tysiącom firm grozi bankructwo, a ZUS może chcieć ściągnąć nawet 19 mld zł "zaległych" składek.
"Mechanizm zmiany interpretacji jest dość prosty - do 2016 roku obowiązek ozusowania umów zleceń dotyczył tylko pierwszej umowy. Każda kolejna nie była obciążona składkami ZUS. Do końca 2015 roku ZUS potwierdzał tę zasadę podczas licznych kontroli, jak i w ramach wydawanych interpretacji indywidualnych" - napisała federacja w komunikacie.
Zagrożone branże sprzątania i ochrony
Według FPP, w tym roku ZUS uznał, że od każdej umowy należało odprowadzić składkę i żąda zapłaty składek wraz z odsetkami.
"Państwo płaciło niższe stawki wynagrodzenia w zamówieniach publicznych, a dziś wyciąga rękę do kieszeni przedsiębiorców, żądając od nich składek ZUS, które nie były wliczone do budżetów zamówień publicznych - przedsiębiorcy nigdy nie otrzymali takich kwot. Oznacza to, że państwo chce podwójnie zarobić - zatrzymało w swoich kieszeniach kwoty przeznaczone na ozusowanie przez niskie ceny, a dziś żąda od nich wpłacenia tych składek do budżetu" - przekonują eksperci pracodawców.
Ich zdaniem przyczyną patologii, które negatywnie wpływały na rynek pracy i powodowały wzrost umów cywilnoprawnych były m.in.: wymóg najniższej ceny i kupowanie pracy przez zamawiających poniżej płacy minimalnej. Dlatego zagrożenie dotyczy teraz zwłaszcza firm z branż pracochłonnych i o najniższych wynagrodzeniach, czyli sprzątania i ochrony.
Rosła płaca minimalna, a nie wynagrodzenia zleceniobiorców - nie
"Od 2008 do 2016 roku każde ustawowe podwyższenie płacy minimalnej nie powodowało wzrostu wynagrodzeń zleceniobiorców wykonujących pracę na rzecz zlecającego usługę w zamówieniach publicznych, ponieważ waloryzacja cen była całkowicie zablokowana. (...) Krajowa Izba Odwoławcza przy Urzędzie Zamówień Publicznych w sposób zasadniczo konsekwentny zajmowała stanowisko, że ryzyko gospodarcze związane ze wzrostem kosztów pracy powinno w równej mierze dotykać obu stron kontraktu i nie powinno być a priori przenoszone na zamawiającego" - informuje Federacja.
Jak dodaje, "wskazywano przy tym na brak istnienia obowiązku waloryzacji wartości kontraktów zawartych na gruncie prawa zamówień publicznych".
"Powyższy pogląd był kolejnym błędem Państwa, ugruntowującym mechanizm braku waloryzacji cen. A przecież w tym wypadku chodziło o waloryzację zapewniającą osłonę praw i wynagrodzeń pracowników, którzy w wyniku braku ochrony przez Państwo stali się zleceniobiorcami. Konsekwencją jest brak wliczenia tego okresu do podstawy wymiaru ich emerytury. Niestety Państwo potrzebowało 8 lat, żeby przepis w zakresie ochrony płacy minimalnej wszedł w obieg prawny" - mówi Marek Kowalski, przewodniczący Federacji Przedsiębiorców Polskich.
W zamówieniach publicznych nadal zaniżone stawki
Według FPP, polska administracja rządowa i samorządowa nadal korzysta z zaniżonych stawek za godzinę pracy w zamówieniach publicznych, choć problem ten został od 2017 roku zmniejszony dzięki wprowadzeniu minimalnej stawki za godzinę w wys. 13 zł.
"Nadal jednak urzędy chętnie wybierają oferty, które mają skalkulowane ceny za godzinę pracy poniżej realnych, zgodnych z obowiązującymi w Polsce przepisami prawa. W latach 2008 – 2017 oszczędności państwa z tego tytułu (najniższa cena i brak waloryzacji) mogły wynieść nawet 25 mld zł" - przekonuje FPP.
Federacja Przedsiębiorców Polskich podkreśla, że należy wprowadzić systemowe rozwiązanie dla pracodawców i pracowników i proponuje abolicję ozusowania umów zleceń zawieranych przed 1 stycznia 2016 roku oraz zabezpieczenie okresów składkowych dla zleceniobiorców.
money.pl, polsatnews.pl
Komentarze