"Dusza - cień jest zdezorientowana". W Nepalu pożegnanie zmarłych nie kończy się na pogrzebie
W Nepalu pożegnanie ze zmarłym może trwać nawet 49 dni. Ma przeprowadzić duszę człowieka przez trudny okres oraz dać rodzinie czas na oswojenie się z tragedią. Za to na jesieni mieszkańcy Katmandu - stolicy kraju - obchodzą własną wersję Halloween.
Robi się już ciemno, a szamana wciąż nie ma. Kabindra Tamang kręci głową, bo widział go wcześniej u sąsiadów. Pił rakszi, lokalny bimber z ryżu, i teraz pewnie odsypia.
Domownicy kręcą się niespokojnie, bo nie mogą zasiąść do kolacji, póki szaman nie odmówi modlitwy za dziadka. Rytuał wymaga, by nakarmić również duszę dziadka, tak jakby wciąż mieszkał w tym domu. Czasami trwa to trzy lub cztery tygodnie, a w bardziej tradycyjnych domach nawet 49 dni. Pożegnanie zmarłego u górskiego ludu Tamangów nie kończy się spaleniem zwłok podczas pogrzebu.
Pożegnanie dziadka
- Dziadek służył w oddziale Gurkhów w Singapurze - mówi Kabindra i milknie, bo dziadek był bardzo lubiany w swojej wiosce. Thapagun leży w dystrykcie Ramechhap, ledwie 150 km od stolicy Katmandu. Dojazd zajmuje jednak dobre 10, a nawet 12 godzin. Podczas monsunu wyboista droga jest nieprzejezdna i trzeba wyruszać na piechotę.
- Był pierwszym z wioski, który wyrwał się w świat. No i miał pieniądze - opowiada wnuk, przyglądając się, jak szaman rozkłada święte buddyjskie teksty.
Szaman dmie w imponującą białą muszlę i rozlega się przeciągły odgłos jak z myśliwskiego rogu. - W czasie tych wieczornych rytuałów dusza-cień zmarłego stopniowo zdaje sobie sprawę, że nie ma jej już wśród żywych i nie posiada ciała - tłumaczy Yom Hampu, antropolog z Katmandu, który zajmuje się kulturą Tamangów. - Powinna opuścić dom i udać się w podróż ku odrodzeniu - dodaje.
- Dusza-cień jest przecież zdezorientowana. Lamowie pomagają jej przejść tę drogę, by się nie zgubiła. Jednocześnie ludzie mają czas na pożegnanie się ze zmarłym - opowiada.
Wskazówki dla duszy
Cztery tygodnie po pogrzebie odbywa się wielka biesiada, na którą przychodzą ludzie z okolicznych wiosek. Ta na cześć dziadka Kabindry jest największa od lat, bo zmarły był majętnym człowiekiem. Grupa mnichów z pobliskiego klasztoru zakłada rytualne maski.
Na ołtarzu obok prochów dziadka umieszczają kukłę, która ma symbolizować ciało zmarłego. Mnisi wzywają duszę-cień, wiążą ją z kukłą, a następnie pokazują jej nowe ciało za pomocą lustra.
Yom Hampu objaśnia, że w przeciwieństwie do Tybetańczyków Tamangowie tradycyjnie nie recytują w tym czasie wersetów z Tybetańskiej Księgi Umarłych, lecz pokazują zmarłemu karty objaśniające drogę ku kolejnemu wcieleniu.
Karty są wskazówkami dla duszy-cienia. Pokazują różne formy życia, jakie może przyjąć, wyjaśniają, które z nich są dobre, a które złe. Przestrzegają, że dusza jest zdana tylko na siebie. Radzą, by nie ociągała się w podróży. Najgorsze to zostać w krainie cieni, pośród złych duchów.
Huczna biesiada
Na pogrzebie dziadka są jednak zarówno mnisi obrządku tybetańskiego, jak i szamani. Za kulisami odbywa się narada, która przeradza się w kłótnię o rytuał. Mnisi uważają obrządki Tamangów za lokalny wymysł. W końcu dopuszczone zostają obie metody. Na koniec pali się kukłę.
Co roku Tamangowie ucztują w rocznicę śmierci zmarłego. Hampu mówi, że taki zwyczaj obowiązuje wśród wielu grup etnicznych Nepalu. Newarowie, rdzenni mieszkańcy doliny Katmandu, urządzają wtedy huczne biesiady, gdzie szerokim strumieniem leje się rakszi.
- Skala biesiady oczywiście zależy od majętności i pozycji rodziny zmarłego - tłumaczy Jawahar Manandhar, który jest jednym z przywódców swojej społeczności. - Należę do guthi Manandharów, mam przez to masę obowiązków - mówi, kręcąc głową z dezaprobatą.
Guthi to stowarzyszenia sąsiedzkie skupione wokół dziedzińców starego miasta. Manandhar tłumaczy, że członkowie guthi przejmują na siebie organizację pogrzebu, a w ceremoniach bierze udział cała społeczność. - Ujmujemy trochę ciężaru ich cierpienia i po prostu jesteśmy razem - dodaje.
Kolorowy korowód z dziećmi
Z kolei na przełomie sierpnia i września w Katmandu odbywa się Gaj Dźatra, czyli miejscowa wersja Halloween. Ulicami Katmandu wędrują procesje dzieci przebranych w kolorowe stroje, w wymyślnych papierowych nakryciach głowy ozdobionych wstążkami. Policzki malują na czerwono, dodają sobie czarne bródki i wąsy.
Wesoły korowód odwiedza rodziny, w których ktoś zmarł tego roku. Dzieci dostają kieszonkowe oraz słodką sfermentowaną fasolę, która pełni rolę cukierków. Przynajmniej jeden z domowników musi przyłączyć się do grupy.
- Nikt nie powinien zostać sam ze swoją żałobą. Święto ma przywrócić sąsiadom trochę radości - podkreśla Jawahar.
Paweł Skawiński (PAP)
Czytaj więcej
Komentarze