"Było takie polecenie najpierw, żeby do kogoś wywieźć to złoto". Były dyrektor biura bezpieczeństwa Amber Gold przed komisją
W Amber Gold lokowano monstrualne sumy pieniędzy, to była firma, która się rozwijała; oczy zaczęły mi się otwierać dopiero po upadku OLT Express; docierało wreszcie do mnie, że to jest lipa, piramida finansowa - zeznał b. dyrektor biura bezpieczeństwa Amber Gold Krzysztof Kuśmierczyk.
We wtorek przed komisją śledczą ds. Amber Gold świadek tłumaczył, że ofertę pracy w Amber Gold znalazł na jednym portali internetowych. Jak mówił, gdy trafił do tej firmy, miał zajmować się bezpieczeństwem pieniędzy lokowanych w Amber Gold. - To były monstrualne sumy, gdzie placówki w ogóle nie były zabezpieczone, dopóki nie zostałem zatrudniony - przekonywał.
- Pieniądze z sejfów były odbierane przez BGŻ, a po rozwiązaniu umowy, przez Pocztę Polską. Poczta Polska zabierała pieniądze z placówek, przeksięgowywała na wskazane przez zarząd konto - tłumaczył.
Świadek wskazał, że do jego obowiązków w spółce należało wyposażenie placówek w systemy alarmowe, kontrolę dostępu, kamery, jak również pisanie procedur odnośnie zachowania się pracowników w placówce i przyjmowania gości w centrali firmy. - A czy chodziło również o zabezpieczenie złota i platyny? - dopytywał Tomasz Rzymkowski z Kukiz'15. - Nie wiedziałem, do momentu aż zostałem poproszony o przewiezienie z BGŻ złota, że takie złoto jest w posiadaniu spółki - odparł świadek.
"Miałem pełną wiedzę i świadomość tego, co znajduje się w sejfach w placówkach"
Rzymkowski pytał jednak, czy świadek miał wiedzę, że pieniądze lokowane przez klientów miały być inwestowane w złoto. - Miałem pełną wiedzę i świadomość tego, co znajduje się w sejfach w placówkach - mówił Kuśmierczyk. - Czyli wiedział pan, że to jest lipa, że naciągają ludzi? - dopytywał Rzymkowski. - Wiedziałem, że w placówkach na pewno nie ma złota. Nigdy nie zadawałem tego pytania w zarządzie - odparł świadek, dodając, że pierwszy raz kontakt ze złotem Amber Gold miał, gdy wraz z Marcinem P. odebrał kruszec z BGŻ.
- Czy świadek miał kontakt kiedykolwiek wcześniej z funkcjonariuszami służb specjalnych? - pytał dalej Rzymkowski. - Nie - odpowiedział świadek. - A czy wśród znajomych świadka są funkcjonariusze służb - dopytywał poseł Kukiz'15. - Pracowałem w agencji ochrony, gdzie tacy funkcjonariusze oczywiście pracują. Są to policjanci, byli pracownicy służb, różnych służb - odparł świadek.
Podczas przesłuchania członkowie komisji poruszali też kwestię przecieków z ABW, które miały trafiać do Marcina P. - Nie sądzę, żeby Marcin P. wiedział o planach ABW wobec niego - mówił Kuśmierczyk. Jak zeznał, po otrzymaniu (w lipcu 2012. - red.) przez Marcina P. rzekomej notatki ABW mówiącej o zainteresowaniu Agencji działalnością Amber Gold, podjął nieudaną próbę weryfikacji zawartych w niej informacji. Mówił, że P. po otrzymaniu notatki "powiedział chyba tak: tak jak myślałem, to chodzi o Polskie Linie Lotnicze", chociaż zastrzegł, że teraz nie jest już pewny tych słów. - Jedną kwestią, którą poruszaliśmy z tą notatką, to była próba potwierdzenia - dodał.
"Złoto z BGŻ osobiście odebrał Marcin P."
Kuśmierczyk zeznał, że poprosił znajomego, Ryszarda Soleckiego, pracującego w agencji ochraniającej obiekty Amber Gold, żeby spróbował zweryfikować notatkę poprzez swoich pracowników, byłych policjantów. Jak mówił, "to były próby nieudane. (...) Nie uzyskałem jednoznacznej informacji, nikt nie chciał tego dokładnie potwierdzić". Marcinowi P. powiedział z kolei "nie potwierdzę, czy to jest prawdziwe bądź nieprawdziwe". Przewodnicząca komisji Małgorzata Wassermann (PiS) nie wykluczyła, że Solecki zostanie wezwany na świadka.
Kuśmierczyk zeznał również, że był obecny przy przewożeniu złota z BGŻ do centrali spółki, a potem zlecono mu podjęcie próby sprzedaży kruszcu w oddziale NBP. Jak relacjonował, złoto z BGŻ osobiście odebrał Marcin P. i przeniósł do samochodu, w którym czekał m.in. świadek. Trafiło ono sejfu w starej centrali spółki. Kuśmierczyk tłumaczył, że torba ze złotem ważyła ok. 20-30 kg, widział to złoto, ale go nie dotykał. - Były to sztabki różnej wielkości - dodał.
Świadek mówił, że przewiózł potem złoto do nowej siedziby Amber Gold. Trafiło do sejfu w jego pokoju, a klucze przekazał zarządowi. Potem - "tydzień lub dwa przed 16 sierpnia" 2012 r. przenosił je jeszcze do pokoju swoich pracowników, gdzie nie było sejfu, lecz szafy pancerne. - Było takie polecenie najpierw, żeby do kogoś wywieźć to złoto. Dokładnej daty nie pamiętam. Mówiono o jakimś Jacku - zeznał, dodając, że mówił o tym zarząd. Zaznaczył, że nie wie, o jakiego Jacka chodzi.
"Była propozycja, by coś z tym złotem zrobić"
Polityk Kukiz'15 pytał więc, czy świadek kiedykolwiek otrzymał od zarządu spółki propozycję ukrycia złota lub zna kogoś, komu małżeństwo P. składało taką propozycję. - To było tylko to z panem Jackiem, gdzie nie doszło w ogóle do skutku. To nie była propozycja, ale takie rozmowy (pomiędzy małżeństwem P. - red.): "może przewieźmy to złoto" - odpowiedział świadek. Później podczas przesłuchania poseł PiS Jarosław Krajewski doprecyzował, że chodzi o "ojca Jacka".
Rzymkowski przywołał jednak zeznania Kuśmierczyka z 21 września 2012 r., w których mówił, że w tamtym czasie Katarzyna P. podczas rozmowy z Marcinem P. wpadła na pomysł, by świadek wywiózł złoto do siebie lub znalazł bezpieczne miejsce. Na to - jak relacjonował Rzymkowski - świadek się jednak nie zgodził. - To była ta informacja o panu Jacku - odpowiedział Kuśmierczyk, nawiązując do zeznań złożonych wcześniej we wtorek. Mówił wówczas, że zawoził małżeństwo P. do jednego z gdańskich klasztorów, do pana Jacka.
- Czy była taka propozycja nie pamiętam; była na pewno taka propozycja, by coś z tym złotem zrobić - dodał, zaznaczając, że temat ten "nie został dalej pociągnięty".
"Pan Jacek"
Przewodnicząca komisji śledczej zastanawiała się, dlaczego świadek podczas przesłuchania w prokuraturze w 2012 r. nie wspomniał, że padła propozycja przewiezienia złota do Jacka, a dziś wymienia tę osobę. - Pan Jacek nie pada w żadnym pana przesłuchaniu, z tego co ja się orientuję - zwróciła uwagę Wassermann. Podkreśliła, że gdyby wówczas padło to imię, to śledczy dokonaliby u tej osoby przeszukania.
Świadek dodał, że nie pamięta na pewno, czy mówił podczas przesłuchania w 2012 r. o "panu Jacku". - Wydaje mi się na 90 bądź na 80 proc., że to imię padało wielokrotnie podczas przesłuchań z ABW - mówił Kuśmierczyk. - Gdyby była taka wiedza, to w zasadzie skutkowałoby tym, że wydane byłoby postanowienie na przeszukanie w klasztorze dominikanów - odparła Wassermann.
- Mogę państwa poinformować, że również z odtajnionych notatek służb wynika, że rozważano, że to może być kontakt (Jacek - red.), jeśli chodzi o złoto. Procesowo nie wyniknęło nic, rozumiem, że żadne przeszukanie tam się nie odbyło i nikt nie zadbał o to, by w tym wrażliwym momencie pojechać i zobaczyć, czy tam się znajduje złoto lub pieniądze - dodała szefowa komisji.
Natomiast Jarosław Krajewski pytał o najbliższych współpracowników małżeństwa P. Kuśmierczyk wskazał dwóch pracowników Amber Gold: Wojciecha Pastora i Łukasza Daszutę. - Nazwisko pana Pastora przewijało się wielokrotnie. Przy wyjazdach do Warszawy on odbierał zarząd z lotniska. Było wiadomym, że Pastor pochodzi z Trójmiasta - mówił. - Daszuta to dobry współpracownik pana Marcina, często razem wychodzili. Jeśli chodzi o pana Daszutę, to był częściej w pobliży zarządu niż pan Pastor - kontynuował świadek.
"Poprosiłem o pisemną zgodę zarządu na sprzedaż tego złota"
Krzysztof Brejza (PO) pytał z kolei świadka, czy wie, kto mógł stać za Marcinem P. - Nie mam zielonego pojęcia - odpowiedział świadek. - A kiedy pan się dowiedział, że cały ten proceder jest szwindlem, oszustwem? - dopytywał polityk Platformy. - Jak miałem wylecieć do Wrocławia, bodajże to był piątek, jak upadły linie lotnicze (OLT). Wtedy dopiero zaczęły takie informacje medialne się pokazywać i zaczęły (się) otwierać oczy. Wcześniej to było, moim zdaniem, mydlenie. Jak były jakieś pytania, to wszystko było fajnie, pięknie (...) - odparł Kuśmierczyk.
Świadek pytany, czy przed podjęciem pracy sprawdzał Amber Gold. "Nie. Dużo billboardów; firma, która się rozrasta, zaproponowała godziwe wynagrodzenie i pracę od 8 do 16 i wydawało mi się, że wszystko jest w porządku" - stwierdził Kuśmierczyk, dodając, że w Amber Gold pracowało wiele osób, w tym b. pracowników banków.
Kuśmierczyk mówił też, że pewnego dnia otrzymał telefonicznie polecenie zarządu - według niego dzwoniła Katarzyna P. - aby sprzedać złoto w oddziale NBP. Zeznawał, że zgodnie z poleceniem, miał "podejść do okienka 4 lub 5, nie pamiętam". - Tam pani zapytała mnie, czyje jest to złoto, skąd jest to złoto i czy ja je sprzedaję? - opisywał. Dodał, że zadzwonił do zarządu, domagając się jakiegoś dokumentu, że jest to złoto Amber Gold. Dodał, że pracownica NBP pytała go również o numer konta, na który należy przelać pieniądze ze sprzedaży. - Ja poprosiłem o pisemną zgodę zarządu na sprzedaż tego złota, które mi dowieziono z centrali - podał, dodając, że dostał też na piśmie numer konta. Kuśmierczyk zeznał, że mówiono mu, iż pieniądze za złoto są potrzebne na wypłaty dla klientów i pracowników.
Pytany, czy po tych wszystkich wydarzeniach nie nabrał podejrzeń, co do charakteru działalności Amber Gold, Kuśmierczyk stwierdził, że "docierało wreszcie do mnie, że coś jest nie tak. Że jednak potwierdza się, że można powiedzieć to jest lipa, piramida finansowa. Tylko tyle". Jak zaznaczył, nie zgłosił swoich podejrzeń policji ani żadnym innym służbom.
PAP
Czytaj więcej