Z oszczędności na mieszkanie zostało 3,60 zł. W pułapce książeczek mieszkaniowych
W latach 70. i 80. książeczki mieszkaniowe były dla milionów Polaków szansą na własne mieszkanie. Ludzie latami oszczędzali każdy grosz i czekali w kolejce po lokal. Choć wielu uzbierało wymagany wkład, to dziś na książeczkach mają po kilka złotych. A to dlatego, że gdy w latach 90. nastąpiła denominacja, nie nakazano waloryzować wkładów na książeczkach. Ludzie nie zapomnieli o swojej krzywdzie.
Marzenna Dziki z Warszawy w latach 70. założyła sobie książeczki mieszkaniową w banku PKO BP. Wielkim wysiłkiem przez prawie 40 lat sumiennie odkładała pieniądze, aby spełnić marzenia o własnym dachu nad głową. Podobnie zrobiła Adela Perlik z Krakowa.
- Żeby otrzymać mieszkanie spółdzielcze, trzeba było uzbierać 30 300 zł wkładu. Po czterech latach zebrałam dwie trzecie tej sumy. Wzięłam kredyt i uzupełniłam brak. Wówczas bank i spółdzielcze biuro mieszkaniowe sugerowały, żeby dalej wpłacać, mimo że już jest ta kwota, bo dodatkowe pieniądze zostaną przeznaczone na poczet czynszów. Trudno zrozumieć, jak z tych pieniędzy zrobiło się 3,60 zł - opowiada reporterce Interwencji Marzenna Dziki.
"Jedzenia człowiek sobie odmawiał, żeby na tę książeczkę uskładać"
- Miałam wpłacone na dwa pokoje z kuchnią, a teraz jak 1000 zł dostanę, to co za to kupię? Jak wyciągnęłam dziś te książeczki, to łzy do oczu mi się cisnęły, bo naprawdę oszczędzałam, nawet jedzenia człowiek sobie odmawiał, żeby na tę książeczkę uskładać - wspomina Adela Perlik.
Wiele osób zakładało książeczki mieszkaniowe swoim dzieciom. Dzięki temu zaraz po osiągnięciu pełnoletności, miały otrzymać swoje mieszkania. Tak było w przypadku pana Daniela.
- Z tego co rodzice mi opowiadali, brali specjalne kredyty w zakładzie pracy, żeby to razem spłacać. Chodziło o to, żeby to mieszkanie jak najszybciej pozyskać – mówi Daniel Wieczorkowski.
- Początkowo był to wkład po 300 zł. W relacji do mojej pensji 1000-1100 zł to były duże pieniądze, potem podwyższono wkład do 500 zł i dalej wpłacałam - opowiada Ewa Dudzicka, która również ma książeczkę mieszkaniową PKO.
"Pół grosza mam co miesiąc wpłacać"
Marzenia milionów ludzi posiadających książeczki mieszkaniowe legły w gruzach po 89. roku i denominacji. Okazało się, że na ich kontach pozostały symboliczne kwoty.
- Szczytem kpiny ze mnie było oddanie książeczki, w której skończyły się kupony. Moja stara książeczka gdzieś przepadła. Nie wiem jaka była kwota, jaki miałam numer oczekiwania na liście. Jest za to kwota 4 zł i wpłata 0,005 zł. Czyli pół grosza mam co miesiąc wpłacać. Chyba ktoś sobie żarty ze mnie stroi – mówi Ewa Dudzicka.
- Pojawiła się w latach 90. ustawa, już po denominacji, która nie pozwalała na waloryzację wkładów i odsetek, przez co z naszych oszczędności uczyniła 6,22 zł czy 4,88 zł. Wszyscy ci, którzy oszczędzali na mieszkanie, nagle stali się dziadami - tłumaczy Andrzej Kubasiak z Krajowego Stowarzyszenia Posiadaczy Książeczek Mieszkaniowych.
Rekompensatą dla posiadaczy książeczek mieszkaniowych miały być wypłaty tak zwanych premii gwarancyjnych. Ale ich otrzymanie często jest w praktyce niemożliwe.
- Gdybym chciał skorzystać z premii gwarancyjnej, to są pewne obostrzenia. Musiałbym kupić mieszkanie, wtedy miałbym to jako część
środków zwrócone, musiałbym zapłacić za mieszkanie przekazać fakturę bankowi i oni by mi na podstawie faktury zwrócili pieniądze, ale to jest tylko 20 tys. zł. Cena metra w Warszawie oscyluje w granicach 6-8 tys. zł to miałbym na dwa-trzy metry kwadratowe - zauważa Daniel Wieczorkowski.
PKO BP milczy
- Mieszkanie jest mi bardzo potrzebne. Żyję z dorosłym synem na 31. metrach w lokalu komunalnym. Liczymy, że temat książeczek zostanie rzetelnie i uczciwie załatwiony - dodaje Marzenna Dziki.
Władze Banku PKO BP, mimo wielokrotnych próśb redakcji "Interwencji" o spotkanie i wyjaśnienie problemu, odmówiły wypowiedzi przed kamerą. Próby rozmów osób posiadających książeczki mieszkaniowe w siedzibie PKO zawsze kończą się podobnie. To rozmowa z pracownicą banku zarejestrowana przez panią Marzennę, która udała się do placówki:
Pracownica: Jaki problem, ja nie widzę żadnego problemu, bo premię gwarancyjną może pani otrzymać, jeśli spełniony jest ten cel mieszkaniowy. Ja pani nie dam mieszkania. To nie jest pytanie skierowane do mnie.
Pani Marzenna: A do kogo mam z takim pytaniem wyruszyć?
Pracownica: No, ja nie wiem, do ówczesnego rządu?
"Ludzie nie umierają w dniu transformacji"
- Banki obracają pieniędzmi w celach dochodowych. Zatem moje pieniądze służyły komuś do zarabiania, a ja poniosłam stratę i nikt się nie czuje odpowiedzialny – mówi Ewa Dudzicka.
- Bank cały czas trzymał tę gotówkę i obracał nią. Jeszcze do 2000 roku wielu ludzi wpłacało pieniądze i bank nie mówił, że państwo zbankrutowało. Jeszcze w 1992 roku bank reklamował, żeby odkładać na urodzinowe książeczki - dodaje Andrzej Kubasiak z Krajowego Stowarzyszenia Posiadaczy Książeczek Mieszkaniowych.
W takiej sytuacji jak bohaterowie materiału jest obecnie milion ludzi w całym kraju. Nie likwidują książeczek, bo mają nadzieję, że ktoś wreszcie im pomoże i uda im się spełnić marzenia o własnym dachu nad głową.
- Nie mogę przyjąć do wiadomości i uznać za słuszne "urywanie" państwa w jakimś miejscu i zaczynanie go od początku. Kontynuacja musi istnieć, bo ludzie nie umierają w dniu transformacji, żyją dalej. Ponieśli określone szkody - podsumowuje Ewa Dudzicka.
Interwencja
Czytaj więcej
Komentarze