Śmierć polskiego pracownika francuskiej winnicy. Inni Polacy twierdzą, że nie chciano wezwać karetki
Polacy pracujący w winnicy w Saint-Etienne-des-Oullieres koło Lyonu twierdzą, że kiedy mieszkaniec Grudziądza poczuł się źle, chcieli wezwać karetkę. Nie znali francuskiego, dlatego zwrócili się o pomoc do ojca właściciela winnicy. Ten, według ich relacji, dwukrotnie miał przerwać połączenie z numerem alarmowym i nakazać im powrót do pracy. Polak zmarł. O sprawie poinformowało RFM FM.
Jak podaje RMF FM, Polacy pracujący w winnicy skarżyli się, że w czasie wielkich upałów nie zapewniono im odpowiedniej ilości wody, narzekali też na warunki zakwaterowania. Część pokoi miała być mocno zaniedbana i pozbawiona dostępu do światła. Po śmierci jednego z pracowników postanowili nagłośnić sprawę.
Jak opowiadali, gdy Polak poczuł się źle, wyjęli telefon komórkowy i chcieli, by ojciec właściciela winnicy wezwał karetkę.
"Człowiek umierał, a on krzyczał do nas: pracować"
- Wziął ten telefon i po prostu go wyłączył. Rozłączył połączenie dwa razy. Człowiek umierał, był już nieprzytomny - a on krzyczał do nas: "pracować! Pracować!" Krzyczał po polsku, bo nauczył się tego słowa w naszym języku. Wyjaśnił nam, że mamy dalej pracować, bo zostało jeszcze 20 minut do końca roboczego dnia. Później właściciel winnicy tłumaczył nam, że jego ojciec, który jest w podeszłym wieku, nie pomógł wezwać pogotowia ratunkowego, bo nie potrafi posługiwać się telefonem. Takie usłyszeliśmy wyjaśnienie - powiedzieli Polacy reporterowi RMF FM.
Przekonywali, że mężczyzna widział, w jakim stanie znajduje się potrzebujący pomocy Polak.
Już wcześniej miał czuć się słabo
Współwłaścicielka winnicy zapewnia, że jej rodzina jest wstrząśnięta śmiercią mężczyzny. Tłumaczy jednak, że jej teść ma problemy ze słuchem, a do tego pewnie nie rozumiał, co do niego mówiono. Przytoczyła słowa lekarza pogotowia, który miał jej powiedzieć, że zmarły mężczyzna miał cukrzycę i problemy z sercem. W jej opinii w ogóle nie powinien więc pracować w upale.
Dodała, że Polak już wcześniej słabo się czuł i jej mąż proponował mu, by odpoczął, ale ten odmówił. Stwierdziła też, że jej mąż, gdy tylko dowiedział się o zdarzeniu, wezwał pogotowie.
Z relacji Polaków wynika, iż przy zbiorach właściciela nie było. Miał zjawić po 20-25 minutach i dopiero wtedy wezwał pomoc. Tłumaczą też, że w dniu dramatu był upał, a oni mieli niewystarczającą ilość wody i miało jej nie wystarczyć dla mężczyzny, który zmarł.
- Nie można powiedzieć, że wody brakowało. Pracownicy mogą pić co 20 minut. Mój mąż przywozi regularnie baniaki z zimną wodą - zapewniła natomiast współwłaścicielka winnicy w rozmowie z RMF FM.
rmf24.pl, polsatnews.pl
Czytaj więcej
Komentarze