Śmierć na słynnym festiwalu. Mężczyzna wbiegł w płomienie
Tragicznie zakończyła się tegoroczna edycja festiwalu Burning Man. Podczas punktu kulminacyjnego, którym jest spalenie ogromnej kukły, w płonący stos wbiegł mężczyzna. Wszystko działo się na oczach blisko 50 tysięcy uczestników festiwalu. Mężczyzny nie udało się uratować - zmarł z powodu doznanych obrażeń.
Festiwal Burning Man to coroczne wydarzenie na pustyni Black Rock w północnej Nevadzie w Stanach Zjednoczonych. W trakcie festiwalu odbywają się koncerty, imprezy, spektakle teatralne i różnego rodzaju widowiska artystyczne.
Punktem kulminacyjnym festiwalu jest spalenie gigantycznej kukły, która swoim wyglądem przypomina gigantyczną futurystyczną rzeźbę.
Przedarł się przez kordon ochroniarzy
Każdego roku podczas festiwalu nie brakuje śmiałków, którzy próbują przebiec przez ogień, traktując ten wyczyn jako swoisty akt oczyszczenia. Często kończy się to jednak kontuzjami i mniej lub bardziej dotkliwymi poparzeniami.
W sobotę 2 września jeden z uczestników festiwalu, 41-letni Aron Joe Mitchell, przedarł się przez szczelny kordon ochroniarzy i wbiegł wprost w ogromne ognisko. "Wyczyn" Amerykanina, który na stałe mieszkał w Szwajcarii został uwieczniony na filmach uczestników festiwalu.
Mężczyźnie na pomoc ruszyli zabezpieczający imprezę strażacy, jednak spadające fragmenty palącej się konstrukcji nie ułatwiały im zadania. Kiedy w końcu udało im się wyciągnąć 41-latka z pogorzeliska ten jeszcze żył. Natychmiast został przetransportowany do specjalistycznego szpitala w Sacramento. Jednak obrażenia jakich doznał były na tyle poważne, że zmarł po kilkudziesięciu godzinach.
Po tym tragicznym wydarzeniu organizatorzy zdecydowali się przerwać festiwal. Następnie dalsza jego część została odwołana. Sprawą śmierci Amerykanina zajmuje się lokalna policja. Ze wstępnych ustaleń prowadzonego śledztwa wynika, że mężczyzna nie był pod wpływem alkoholu, trwają natomiast badania toksykologiczne.
cnn, businessinsider, polsatnews.pl
Czytaj więcej
Komentarze