"Pani prezydent mówiła, że panuje nad sytuacją". Komisja weryfikacyjna bada sprawę Chmielnej 70
Komisja weryfikacyjna zaczęła w czwartek badać sprawę działki przy Pałacu Kultury i Nauki pod dawnym adresem Chmielna 70, od której zaczęła się afera reprywatyzacyjna. Jako świadka wezwano Krzysztofa Śledziewskiego, b. urzędnika stołecznego Biura Gospodarki Nieruchomościami, a jako strony - beneficjentów decyzji: Janusza Piecyka, mec. Grzegorza Majewskiego i Marzenę K. - stawili się wszyscy.
Jako stronę wezwano również prezydent m.st. Warszawy Hannę Gronkiewicz-Waltz. Ponieważ strony mogą być reprezentowane przez pełnomocników, w imieniu prezydent Warszawy stawili się prawnicy Bartosz Przeciechowski, Piotr Rodkiewicz i Zofia Gajewska.
Prezydent stolicy nie stawiła się wcześniej dwa razy na rozprawach komisji, za co ukarano ją 6 tys. zł grzywny.
W czwartek zapowiedziała, że od teraz w pracy komisji będą uczestniczyli pełnomocnicy miasta, by "nieprawdy nie pozostały bez odpowiedzi".
"Prezydent Warszawy powinna stawić się osobiście"
Przewodniczący komisji Patryk Jaki dopytywał pełnomocników, czy Gronkiewicz-Waltz ma zamiar kiedykolwiek stawić się przed komisją, bo ma do niej pytania, na które tylko prezydent może odpowiedzieć.
Mec. Gajewska odparła, że "co do zamiaru strony pełnomocnicy się wypowiadać nie mogą". "Dzisiaj nie ma pani prezydent, dzisiaj są upoważnieni dyrektorzy, którzy mają pełną wiedzę i pełną wolę współpracy z komisją" - zaznaczyła.
- W mieście codziennie jest ponad tysiąc decyzji wydawanych w różnych sprawach, dlatego w ocenie prezydent miasta stołecznego Warszawy dzisiaj przed komisją stawili się ci przedstawiciele, co upoważnieni pracownicy organu, którzy mają najpełniejszą wiedzą i będą mogli w pełni pomóc i wesprzeć komisję w wyjaśnieniu sprawy - powiedziała Gajewska.
- Nie jesteśmy w stanie przewidywać przyszłości, natomiast obserwując konsekwentne stanowisko prezydent, uważa że nie jest stroną, która może być przed tą komisję wezwana. Jest organem, który działa poprzez swoich przedstawicieli. Ma sztab ludzi (...) po to, żeby w konkretnych, merytorycznych sprawach udzielać wyjaśnień i dlatego dzisiaj są tutaj państwo, którzy myślę, że komisji będą mogli pomóc - dodał Przeciechowski.
Członek komisji weryfikacyjnej Sebastian Kaleta (PiS) ocenił, że osobiste stawiennictwo Gronkiewicz-Waltz jest "kluczowe". - Osobiste stawiennictwo prezydent jest o tyle istotne, że o ile mi wiadomo dyrektor (Piotr) Rodkiewicz w czasie, kiedy była wydawana decyzja, czyli to co jest przedmiotem naszego postępowania nie był zatrudniony w urzędzie m.st. Warszawa - wskazał.
Wezwanie Gronkiewicz-Waltz przed komisję to "hucpa polityczna"
Pod koniec 2016 r. rozwiązane zostało Biuro Gospodarki Nieruchomościami. Jego miejsce zajęły dwa nowo powołane biura: Biuro Spraw Dekretowych (na którego czele stanął Rodkiewicz) oraz Biuro Mienia Miasta i Skarbu Państwa.
Stąd - jak wyjaśniał Kaleta - osobiste stawiennictwo prezydent Warszawy jest "kluczowe pod kątem wątpliwości, które pojawiały się w związku z postępowaniami reprywatyzacyjnymi", ponieważ w tym okresie - dodał - kiedy było prowadzone postepowania, Gronkiewicz-Waltz wykonywała funkcje prezydenta Warszawy. Zaznaczył, że z tego powodu ma ona informacje, które komisja może uzyskać wyłącznie od niej, w bezpośredni przesłuchaniu.
Przedstawiciel PSL w komisji Bartłomiej Opaliński wskazał, że nieruchomość przy Chmielnej 70 jest we władaniu miasta. "Skoro miasto jest właścicielem to nie budzi wątpliwości, że podmiotem, który reprezentuje miasto jest prezydent Warszawy. Biorąc pod uwagę wagę postepowania, wartość tej nieruchomości, doniosłość sprawy i aspekt społeczny w mojej ocenie - może jestem w błędzie - prezydent powinien troszczyć się o to, aby miał status strony (...). Nie uciekać od bycia stroną, a wręcz zabiegać o to, aby z odpowiednią efektywnością i odpowiedzialnością dbać o mienie publiczne, którym jest ta nieruchomość"
Również zdaniem Jana Mosińskiego (PiS) prezydent powinna przybyć przed komisję i złożyć "obszerne" wyjaśnienia. Według niego obecność Gronkiewicz-Waltz jest "nieuzasadniona".
Z kolei Paweł Lisiecki (PiS) podkreślił, że "bardzo żałuje", iż prezydent się nie stawiła na przesłuchaniu, bo informacje od niej uzyskane można byłoby skonfrontować z dotychczasowymi zeznaniami świadków.
Zdaniem członka komisji Roberta Kropiwnickiego (PO) wzywanie Gronkiewicz-Waltz przed komisję to "hucpa polityczna", która ma na celu "rzucanie w nią lotkami".
"Państwo utrudniacie nam postępowanie"
Jaki zaznaczył, że komisja chciałaby poznać jakie był okoliczności podejmowania decyzji i jaki był stan wiedzy prezydent Warszawy m.in. w 2011 w 2010 r. - Państwo utrudniacie nam postępowanie, ale to nie zmienia faktu, że będziemy procedowali dalej i próbowali ustalić stan faktyczny - podkreślił.
- To, że państwo przychodzicie w gronie osób, które nie brały udziału w podejmowaniu decyzji, to w cale nam w niczym nie pomaga, ponieważ naszym zadaniem jest ustalanie w jakich okolicznościach ustalono stan faktyczny w 2012 r. Dlatego, to co państwo próbujecie zrobić popisami prawniczymi, to w cale nie jest pomaganie komisji w wyjaśnianiu jakichkolwiek sytuacji - dodał Jaki.
Zwrócił uwagę, że w postępowaniu administracyjnym przeprowadza się dowody z dokumentów. - Natomiast można w wyjątkowych sytuacjach na zasadzie subsydiarności przeprowadzić dowód również z dodatkowych zeznań i komisja to robi, ponieważ została do tego zmuszona decyzją reprywatyzacyjną, którą wydał urząd miasta, i która, jak państwo sami twierdzą budzi wiele wątpliwości - mówił szef komisji.
Mec. Przeciechowski podkreślił, że prezydent Warszawy nie wydawała żadnych decyzji reprywatyzacyjnych. - W postępowaniu administracyjnym, co do zasady jest dowód z dokumentów, ja te dokumenty znam, ja te okoliczności znam. Pani prezydent nie wydawała tej decyzji i nie wydawała w ogóle decyzji reprywatyzacyjnych, w przeciwieństwie do jej poprzedników, którzy osobiście takie decyzje wydawali - oświadczył.
Mec. Gajewska na początku rozprawy wniosła w imieniu miasta o to, aby ws. nieruchomości przy Chmielnej 70 komisja podejmowała jedynie czynności niezbędne do wykonania bez zwłoki - co uzasadniła wnioskiem do NSA o rozstrzygnięcie sporu kompetencyjnego. Komisja oddaliła ten wniosek większością 7 głosów - 1 była przeciw, a 1 się wstrzymała.
Wcześniej komisja postanowiła, że w jawnym trybie przesłucha jako strony beneficjentów decyzji reprywatyzacyjnej ws. Chmielnej 70: Janusza Piecyka, Grzegorza Majewskiego i Marzenę K. (ma prokuratorskie zarzuty).
"Szereg dokumentów ukryto przed prezydent"
Jak mówił pełnomocnik Bartosz Przeciechowski, wiedza, którą dziś dysponuje prezydent Warszawy jest "nieporównywalnie większa niż wiedza, jaką przekazywano i raportowaniu pani prezydent do września 2016 r. Szereg informacji został przed panią prezydent zatajony, a w szczególności notatka z ministerstwa finansów z 2011 r. (dotycząca spłacenia roszczeń obywatela Danii ws. Chmielnej 70)" - stwierdził.
Zaznaczył, że prezydent, po tym gdy uzyskała pełną wiedzę, np. o tym, że w toku procedowania pojawiła się informacja z ministerstwa finansów, podjęła szereg działań, które zmierzają do zmiany sytuacji. - Zwolniła dyscyplinarnie szereg pracowników. Rozwiązała BGN i przeorganizowała je w Biuro Spraw Dekretowych - wskazał pełnomocnik.
Przypomniał, że toczy się śledztwo, a sąd okręgowy, stosując środki zapobiegawcze, w tym areszt wobec jednej osoby, uznał za wysoce prawdopodobne popełnienie przestępstwa niedopełnienia obowiązków przez pewną grupę urzędników oraz przyjmowanie korzyści majątkowej przez konkretnego urzędnika. - Na podstawie ustaleń prokuratury istnieje prawdopodobieństwo, że istniała grupa osób, której celem było uzyskanie korzyści majątkowej, której celem było popełnienie przestępstwa - podkreślił prawnik.
Wskazywał, że 12 maja 2016 r. prezydent złożyła zawiadomienie do prokuratury, "co było pierwszym takim działaniem formalnym ze strony jakiegokolwiek organu, zmierzające do weryfikacji działań, które miały miejsce wśród niektórych urzędników miasta". Przeciechowski dodał, że w sierpniu 2016 r. prezydent uzyskała też wpis w księdze wieczystej, w ramach którego użytkownicy wieczyści nie mogą zbywać ani obciążać tej nieruchomości. - To były działania, które uniemożliwiały obrót tą nieruchomością i miały na celu powrót jej do miasta, co nastąpiło. Protokolarnie nieruchomość została przejęta we władanie miasta. Dzisiaj nieruchomość przy Chmielnej 70 jest we władaniu miasta - stwierdził pełnomocnik.
Inny pełnomocnik miasta, Zofia Gajewska podkreśliła z kolei, że prezydent uważa za słuszne udzielenie komisji wsparcia. "Prezydent m. st. Warszawy dostrzega odmienne stanowisko prawne komisji, jednak mimo wszystko za dominujące i trafne uznaje swoje stanowisko. Jest ono takie, że w świetle zasad postępowania administracyjnego, organ I instancji nie może być stroną, ani w postępowaniu w wyższej instancji, ani w postępowaniu nadzwyczajnym".
"Pani prezydent mówiła, że panuje nad sytuacją"
Zeznający w czwartek przed komisją weryfikacyjną ds. reprywatyzacji b. pracownik BGN Krzysztof Śledziewski zaznaczył, że podczas pracy w urzędzie miasta mówił swoim zwierzchnikom o nieprawidłowościach związanych z reprywatyzacją.
- Ja w czasie swojej pracy w urzędzie miasta stołecznego niejednokrotnie rozmawiałem ze swoimi zwierzchnikami, że takie nieprawidłowości występują, raportowałem im o tym, niestety w urzędzie nie było praktyki pisemnego powiadamiania przełożonych o wątpliwościach etc. Nie wiem czy to było robione celowo czy niecelowo, ale nie było takiej praktyki - podkreślił Śledziewski.
Świadek podał, że 29 sierpnia 2016 r. złożył na ręce prezydent miasta stołecznego Warszawy wypowiedzenie umowy o pracę. - Przyczyną tego wypowiedzenia pracy była utrata zaufania do pani prezydent, do urzędu (...). Pani prezydent mówiła iż panuje nad sytuacją, przeprowadza różnego rodzaju audyty, kontrole, powoływała się w jednej z rozmów na audyt, który miał być przeprowadzony w sprawie nieruchomości Chmielna 70, jednak ja dysponuję pismem dyrektor biura prawnego z dnia 6 września 2016 roku, które temu zaprzecza - żadnego audytu do dnia 29 sierpnia 2016 w sprawie Chmielnej nie było - powiedział były pracownik biura.
- W mediach pokazały się informacje o moim dyscyplinarnym zwolnieniu, ja stwierdzam, że do dnia złożenia mojego wypowiedzenia umowy o pracę takiego zwolnienia dyscyplinarnego nie było - podkreślił Śledziewski i dodał, że "prawie miesiąc" po tym, kiedy już nie pracował w urzędzie dostał za pośrednictwem poczty "podpisane przez pana Marcina Wojdata wypowiedzenie ze skutkiem natychmiastowym".
W ocenie świadka komisja reprywatyzacyjna "wykonuje bardzo dobrą robotę dla Polski". - Przywracacie zasadę elementarnej sprawiedliwości. Moich krzywd związanych z moją pracą i rozwiązaniem tej pracy w urzędzie miasta stołecznego raczej nikt nie wyrówna, nikt też nie przywróci życia pani Brzeskiej - podkreślił Śledziewski.
"Dane z Ministerstwa Finansów nie były ukryte"
Jak zeznawał Śledziewski, w lutym lub marcu 2011 r. do ratusza wpłynęło zadekretowane na niego pismo z ministerstwa finansów, do którego załączona była płyta CD z wykazami beneficjentów trzech układów indemnizacyjnych: z Francją, Danią i Holandią. - Po kilku dniach naczelnik Gertruda Jakubczyk-Furman drogą mailową zawartość tej płyty przekazała bodajże kilkudziesięciu pracownikom BGN - oświadczył. - Zawartość płyty była załącznikiem do tego maila - wyjaśnił. - Także wiedza o tym, że coś wpłynęło i że takowe listy były, była powszechna - uznał.
- Ja tej płyty nigdy nie ukrywałem, była ona dostępna dla wszystkich pracowników, którzy z tych materiałów korzystali. Podobnie jak radcowie prawni z BGN - zapewniał Śledziewski.
Jak mówił, drogą służbową naczelnik Jakubczyk-Furman poleciła mu umieścić te dane w segregatorze z różnymi dokumentami indemnizacyjnym, z ministerstwa finansów itd. Uzasadnieniem polecenia, jakie usłyszał było to, że "nie jest dobrze, żeby pełnomocnicy zawodowi widzieli wykaz wszystkich beneficjentów". "Że jest to informacja niekoniecznie jawna i w ten sposób bronimy interesu miasta".
Jak dodał Śledziewski, tezie prezydent Gronkiewicz-Waltz, że te dokumenty były schowane i nie ujrzały światła dziennego, przeczy wykorzystanie tych dokumentów w trzech sprawach administracyjnych.
Jak wskazał, wykorzystano je przy sprawie nieruchomości Foksal 7/9 - boiska przy liceum w 2014 r. - Pytaliśmy ministra finansów, czy na mocy układów indemnizacyjnych wypłacano za tą nieruchomość odszkodowanie - mówił. - Minister odpisał bodajże, że przyznano odszkodowanie wykonawczyniom testamentu wspólnika spółki komandytowej na mocy układu polsko-amerykańskiego - dodał Śledziewski. - Natomiast po analizie znaleźliśmy, że na francuskiej liście indemnizacyjnej znajduje się nazwisko wspólniczki tej spółki, która też mogła dostać odszkodowanie. Skierowaliśmy do ministra finansów takowe zapytanie. I to działo się na podstawie materiałów z tych płyt - mówił. Dodał, ze inna sprawa, przy której wykorzystano dane to Smolna 17.
Pytany przez szefa komisji Patryka Jakiego, czy ma dowody na korzystanie z tej płyty przez urząd miasta, świadek zeznał, że są pisma kierowane do ministra finansów w sprawach Foksal 7/9, Smolna 17 oraz Smolna/Królewska, czyli odszkodowania dla reaktywowanej spółki przedwojennej.
Pytany, czy podtrzymuje stanowisko miasta dyrektor Biura Spraw Dekretowych Piotr Rodkiewicz stwierdził, ze pływa rzeczywiście wpłynęła i została wpięta w segregator "indemnizacja" a wszyscy pracownicy BGN zostali o niej poinformowani mailem. - Płyta wpłynęła, dane z niej w niektórych postępowaniach były używane - zaznaczył. - Ale dane z tej płyty, kiedy dotyczyły poszczególnych nieruchomości powinny być zdrukowane i wpięte w akta poszczególnych postępowań - powiedział Rodkiewicz.
"Przygotowanie decyzji ws. Chmielnej 70. polecił mi Jakub R."
Śledziewski mówił o sprawie tzw. umów indemnizacyjnych - czyli kwestii odszkodowań dla dawnych właścicieli działek z zagranicy. Dodał, że o tym, iż obywatel Danii, dawny właściciel działki Chmielna 70, jest objęty taką umową, mówił swemu kierownikowi i swej naczelnik. - Treść mojej informacji była taka, że w wykazie duńskiej listy znajduje się nazwisko Jana Holgera Martina; jest co prawda przekreślone. Pytanie moje było do moich zwierzchników: co my dalej z tym robimy? - zeznał Śledziewski. - Po pewnym czasie uzyskałem informację, że kwestie indemnizacji należą do Ministra Finansów i jeśli oni znajdą podstawy to wszczną postępowanie i generalnie sprawa zamarła chyba do czerwca 20102 r. - dodał świadek.
Pytany przez szefa komisji Patryka Jakiego, czy jego zwierzchnicy mieli pełną wiedzę, że w takiej sytuacji decyzja ws. działki nie powinna być wydana, Śledziewski odparł, że "w sprawach takiej wagi decyzje podejmował zazwyczaj dyrektor (BGN), jego zastępca bądź ktoś wyżej".
Na pytanie Jakiego o przyspieszenie sprawy wydania decyzji ws. Chmielnej we wrześniu 2012 r, Śledziewski zeznał, że Jakub R. polecił mu wtedy bezpośrednio przygotowanie projektu decyzji. Dodał, że nie wiedział wtedy, że z końcem roku R. odchodzi z BGN. Indagowany, czy nie budziło to jego wątpliwości, świadek odparł, że "z perspektywy lat powinno to budzić wątpliwości".
Śledziewski zeznał, że "może domniemywać", iż nie było przypadkiem, że uchwalony w 2010 r. przez Radę Miasta plan zagospodarowania przestrzennego pl. Defilad dopuszczał powstanie dwóch punktowców powyżej 200 m wysokości na działce Chmielna 70 oraz na sąsiedniej, dawna Sienna 29.
"Czasami informowano ABW o możliwych zwrotach nieruchomości"
Śledziewski odniósł się rownież do doniesień na temat swoich związków z Agencją Bezpieczeństwa Wewnętrznego. - To nie była współpraca na zasadzie, że referent Śledziewski co miesiąc udawał się na Rakowiecką i zdawał sprawozdanie ze spraw. Polegało to na tym, że bodajże we wrześniu 2011 r. na polecenie przełożonych przygotowaliśmy, jako pracownicy wydziału, wykaz pewnych spółek, które ubiegają się o mienie na terenie Warszawy. Tych spółek było bodajże kilkanaście - powiedział.
- Następnie któryś z dyrektorów polecił (...), że w sytuacji kiedy postępowanie będzie zmierzało w kierunku zwrotu nieruchomości bądź wypłaty odszkodowania, co by tą informacją się dzielić i zawiadamiać ABW. Technicznie wyglądało to tak, że przychodziła do mnie pani naczelnik, bądź pan kierownik i mówili w tej i w tej sprawie jest taka spółka, proszę napisać projekt pisma do ABW, informującego, że takowe postępowanie jest - tłumaczył Śledziewski.
Zaznaczył, że w przypadku Chmielnej 70 nie przekazywano informacji do ABW. - Współpraca z ABW dotyczyła, wedle mojej wiedzy, tylko spółek - podkreślił b. urzędnik ratusza.
Jak mówił, jeden raz spotkał się w urzędzie z funkcjonariuszką ABW. - Po uprzednim piśmie, że ABW chce od BGN akt dotyczących dawnej spółki warszawskiej. Ta spółka miała kilka lub kilkanaście nieruchomości w Warszawie. Te akta były u mnie na biurku. Ona te akta zabrała za pokwitowaniem. To był mój jedyny kontakt z ABW - oświadczył Śledziewski.
"Dzisiaj nie podpisałbym się pod decyzją ws. zwrotu Chmielnej 70"
Śledziewski przypomniał, że zwolnienie dyscyplinarne z pracy w warszawskim magistracie otrzymał 21 września 2016 r., a wcześniej - 26 sierpnia - odbyła się konferencja prasowa prezydent stolicy Hanny Gronkiewicz-Waltz, która poinformowała wówczas, że zwrot działki Chmielna 70 był pochopny, zaś odpowiedzialni za to są miejscy urzędnicy oraz resort finansów. Zapowiedziała wtedy zwolnienia - m.in. Śledziewskiego.
- Czułem się pokrzywdzony, gdyż jeśli pani prezydent zamierzała zwolnić dyscyplinarnie szeregowego urzędnika, to po drodze są jeszcze inni urzędnicy, czyli jest kierownik, jest naczelnik - mówił Śledziewski. Robert Kropiwnicki dopytywał w związku z tym, czy świadek uważał, że osoby te ponoszą większą odpowiedzialność. - Po to jest kierownik, że kieruje pewnym zespołem ludzi, po to jest naczelnik, że kieruje wydziałem - odpowiedział Śledziewski.
- Czy uważa pan, że ta decyzja (ws. zwrotu Chmielnej 70), którą pan wtedy przygotował była dobra i czy dzisiaj pan również podpisałby się pod nią? - zapytał Kropiwnicki. Śledziewski odpowiedział, że dzisiaj nie podpisałby się. - To mówię z całą odpowiedzialnością - dodał.
Świadek powiedział, że wówczas uważał, że decyzja jest prawidłowa "z uwagi na fakt niewszczęcia postępowania przez Ministerstwo Finansów i stanowisko moich zwierzchników". - Jednakowoż teraz, na dzień dzisiejszy, miałbym o wiele bardziej poważne wątpliwości przy tym zasobie wiedzy, który mam dzisiaj - dodał. Ocenił, że postępowanie "należałoby albo zawiesić, albo po prostu monitować ministra finansów", żeby udzielił prawidłowej odpowiedzi.
Pytany, czy nie powinien w sprawie zawiadomić prokuratury Śledziewski odpowiedział, że "był szeregowym pracownikiem, który o wielu rzeczach rozmawiał, ale nie posiadał żadnych upoważnień, aby takie pismo puścić na zewnątrz". - Natomiast wątpliwości oczywiście były, ale już bodajże w maju 2016 r. prokuratura wszczęła takie postępowanie - dodał.
- A czy obawiał się pan, że będzie miał w tej sprawie postawione zarzuty? - zapytał Kropiwnicki. Śledziewski odpowiedział, że "obawa jest niematerialną przesłanką". - Obawiam się o różne rzeczy, także obawiam się, czy dożyję na przykład jutra - powiedział świadek.
"Jakub R. kazał napisać pozytywną decyzję reprywatyzacyjną"
Świadek pytany czy polecenie R. dotyczyło oczekiwanego rozstrzygnięcia w sprawie Chmielnej 70 Śledziewski odparł: "tak, należy napisać decyzje pozytywną na Chmielną 70". - W tym tonie było całe postępowanie - po to robi się podział nieruchomości, żeby wydzielić działki do zwrotu - dodał.
Dopytywany jak szybko były wydawane decyzje, gdy ktoś nabył roszczenia reprywatyzacyjne świadek powiedział, że w tym przypadku otrzymał polecenie przygotowania decyzji w terminie do tygodnia od uzyskania przez urząd informacji o sprzedaży kompletu roszczeń. Zaznaczył, że takie tempo pamięta tylko ze sprawy Chmielnej 70 - ale obrót roszczeniami był dość powszechny i nie wie, jak było w innych referatach.
Zaznaczył, że gdy nie było zbycia całościowego - nie udało się w wyniku sprzedaży roszczeń skomasować wszystkich praw byłych właścicieli, decyzje nie zapadały od razu; w sprawach jak Chmielna 70 - gdy było zbycie całościowe - szybciej. Pytany jak często zdarzało się, by w ciągu 10 dni od uzyskania decyzji o sprzedaży roszczeń wydawano decyzję reprywatyzacyjną odparł, że "nie były to częste przypadki". Przywołał inną sprawę, w której było takie tempo - dotyczyła ulicy Szarej; sprawa -jak dodał - nie była w jego referacie.
Według niego nie było zależności pomiędzy tym, kto kupował roszczenia, a tempem załatwiania spraw. Zaznaczył jednak, że on sam był jednym z 30 pracowników, który nie znał innych referatów i spraw innych referentów. - W mojej ocenie nie było to zasada, że jeśli ktoś nabył roszczenia, to w ciągu kilku, kilkunastu dni uzyskiwał decyzję administracyjną o ustanowieniu prawa użytkowania wieczystego lub uzyskaniu odszkodowania - powiedział świadek.
Projekt decyzji przygotowany przez niego musiał przeanalizować kierownik, naczelnik, radca prawny i dopiero mógł złożyć podpis ktoś z upoważnieniem prezydenta miasta. Jak dodał Śledziewski w przypadku Chmielnej 70 był to wicedyrektor Jakub R. - Ten proces od referenta do radcy prawnego to było zwykle kilka dni, czasami kilkanaście, jeśli radca prawny zwracał z jakimiś uwagami - powiedział. Dodał, że zdarzało się, iż poprawki były zasadnicze - wtedy trwało to dłużej, a jeśli dotyczyły uwag literowych, czy frazeologicznych w piśmie, kilka godzin, lub dzień - dodał.
"Różni politycy i radni interesowali się zwrotami"
B. urzędnik stołecznego ratusza Krzysztof Śledziewski zeznał przed komisją weryfikacyjną ds. reprywatyzacji, że "było zainteresowanie różnych polityków" sprawami zwrotów nieruchomości. Jako przykłady wymienił pisma Julii Pitery z PO i działacza rolniczego Władysława S.
- Z reguły zainteresowanie radnych i mediów dotyczyło tego, dlaczego taką a nie inną decyzję podejmujemy. W pewnym okresie wprost "naskakiwano" na BGN dlaczego nie zwraca nieruchomości - mówił Śledziewski.
Pytany o b. posłankę Julię Piterę, Śledziewski mówił, że "na pewno pani poseł pisała do BGN, poruszała kwestie generalne". - Jest mi znane pismo, dotyczące nieruchomości przy ul. Szarej. Z tego co pamiętam, pani poseł zwracała się do miasta czy też żądała informacji, dlaczego miasto nie wykonuje swoich decyzji, które wydało. O ile pamiętam, powodem było to, że prokuratura prowadziła cztery postępowania przygotowawcze, dotyczące całego procesu reprywatyzacyjnego, co hamowało podpisanie umowy. Takie jedno pismo pamiętam, że pani poseł zainteresowała się konkretną sprawą, gdzie prawa i roszczenia były zbywane - mówił b. urzędnik.
Z kolei pytany o rolniczego działacza Władysława S. (ma postawione zarzuty w innej sprawie), Śledziewski stwierdził, że "wpłynęły do BGN akta notarialne, gdy ten pan sprzedawał prawa i roszczenia m.in. do budynku, w którym mieściła się siedziba BGN do roku 2016 r. - pl. Starynkiewicza 7/9". - Tam było wymienione kilka nieruchomości, m.in. w moim referacie na ul. Kopernika. Gdzie sam notariusz zawarł klauzulę, że nie jest przekonany o skuteczności - powiedział.
"Roszczenia do ponad 40 nieruchomości przy pl. Defilad"
Ponad 40 dawnych nieruchomości przy pl. Defilad było objętych roszczeniami; na tym terenie było kilkanaście zwrotów - zeznał w czwartek b. pracownik stołecznego Biura Gospodarki Nieruchomościami Krzysztof Śledziewski przed komisją weryfikacyjną.
Według niego większość spraw była prowadzona w urzędzie miasta, a część z nich była jeszcze m.in. w ministerstwie infrastruktury. - Generalnie zwrotów dawnych nieruchomości hipotecznych, w mojej ocenie, było kilkanaście na tym terenie - powiedział Śledziewski.
Pytany czy jego zwierzchnicy lub nadzorujący BGN wpływali na tempo rozpatrywania przez miasto sprawy nieruchomości przy ul. Chmielnej 70, Śledziewski odparł: "Myślę, że całokształt tej sprawy doprowadza do jasnego i klarownego stwierdzeni, że takie wpływy były".
Wcześniej w czwartek prezydent Warszawy oświadczyła na briefingu prasowym, że w sprawie nieruchomości pod dawnym adresem Chmielna 70, została wprowadzona w błąd i oszukana. - Ja z panią prezydent nigdy nie rozmawiałem osobiście czy telefonicznie. Nie wiem w jaki sposób miałabym wprowadzić (ją) w błąd. Chciałem z panią prezydent porozmawiać na początku września 2016 r. osobiście żeby wyjaśnić pewne sprawy - powiedział Śledziewski.
- Z uwagi na spór pracowniczy nie będę się odnosił do wszystkich twierdzeń, które pani prezydent w różnej formie wyraża - dodał.
"Wydanie decyzji ws. Chmielnej 70 niezasadne"
- W kontekście artykułu 107 kodeksu postępowania administracyjnego wydanie decyzji ws. Chmielnej 70 było niezasadne - powiedział przed komisją weryfikacyjną Śledziewski.
Przygotowanie decyzji w sprawie Chmielnej 70 - jak mówił wcześniej Śledziewski - miał mu zlecić wicedyrektor BGN Jakub R., który następnie wydał decyzję ws. Chmielnej na rzecz Janusza Piecyka, mec. Grzegorza Majewskiego i Marzeny K.
- Należało zaczekać, czy wymóc na Ministerstwie Finansów przeprowadzenie procedury indemnizacyjnej i wtedy wydać decyzję. (...) Mówimy oczywiście o tych dwóch trzecich, bo nie za całą działkę - jeśli mam wiedzę dobrą - przyznano odszkodowanie - powiedział Śledziewski.
- Mówię to z całą odpowiedzialnością. Ta sprawa była błędnie przeprowadzona. Dowiadujemy się teraz po kilku latach o przesłankach, ale ja nie chciałbym o tym mówić - dodał.
"Nie wiem, dlaczego w decyzji zwrotowej nie ma nic o indemnizacji"
Na temat indemnizacji Chmielnej 70 "w aktach postępowania była informacja z ministerstwa finansów z 2010 r." - mówił Śledziewski. Dodał, że w czasie jego odejścia z urzędu "odnalazł się dokument z 2008 r., adresowany do adwokata Andrzeja M., w którym minister finansów mówił, że Jan Holger Martin nie ubiegał się, nie dostał odszkodowania. W tym duchu był ten dokument".
Pytany, dlaczego w uzasadnieniu decyzji nie ma nic na ten temat, że kwestia indemnizacji jest wątpliwa, Śledziewski odparł, że nie potrafi odpowiedzieć na to pytanie. - Stanowisko było takie, że skoro minister finansów nie wszczął postępowania, nie wydał decyzji, to nie ma indemnizacji, generalnie mówiąc - powiedział. - Nie pamiętam, żebym taką klauzulę zawarł w projekcie - dodał.
Śledziewski powtórzył, że mając te wiadomości, które ma dzisiaj, projekt tej decyzji nie powinien być przygotowany.
Pytany przez pełnomocników miasta o metrykę akt ws. Chmielnej 70, Śledziewski powiedział, że nie pamięta czy ją sporządził i czy była tam informacja o Holgerze Martinie. Nie wykluczam, że metryka była, ale mogło jej też nie być - dodał, wyjaśniając, że dla oceny całokształtu sprawy nie ma to znaczenia, bo metryka zawiera typowo 4-5 pozycji i nikt się nią nie posiłkował przy podpisywaniu żadnych decyzji.
Dodatek za współpracę z ABW
W trakcie posiedzenia komisji pełnomocnicy miasta przytoczyli pismo, z którego wynika, że Śledziewski za przekazywanie ABW informacji dot. reprywatyzacji nieruchomościach w stolicy miał mieć skrócony staż pracy, wymagany na stanowisku specjalisty, a także miał przyznany 50 proc. dodatek specjalny.
Na pytanie pełnomocników miasta, czy skrócono mu staż i czy dostał dodatek w związku z tym, że miał raportować ABW o ewentualnych nieprawidłowościach przy reprywatyzacji, odpowiedział: "Jeżeli jest taka treść pisma - ja mówię to było kilka lat temu - i jeżeli z tego tytułu miałem jakiś dodatek specjalny, czy stażowy, czy jakkolwiek, skoro jest pismo to tak było".
Pismo zostało podpisane przez prezydent Warszawy Hannę Gronkiewicz-Waltz. Pełnomocnicy miasta tłumaczyli, że "pani prezydent, mając taką świadomość, że jest nadzór Biura, Agencji nad postępowaniami, że jest raportowanie co, do nieprawidłowości, czuła się spokojniejsza, że jest nadzór zewnętrznej agencji nad postępowaniami reprywatyzacyjnymi".
PAP
Czytaj więcej