Dziś zakupy mogą potrwać dłużej niż zwykle. Protestują handlowcy
- Pan da większe zatrudnienie, pan da wyższe wynagrodzenie, pan da także wolne w niedzielę - takie są hasła pracownicze – powiedział o wtorkowym proteście kilkunastu tysięcy pracowników handlu Alfred Bujara z NSZZ "Solidarność". Akcja polega na przesadnie skrupulatnym i dokładnym wykonywaniu powierzonych obowiązków. Jej symbolem jest panda.
- Jest to akcja informacyjna, która chce zwrócić uwagę na złe, pogarszające się warunki pracy i płacy w handlu. To jest główny cel tej akcji - tłumaczył Polsat News Bujara.
Jak podkreślił, akcja będzie kontynuowana. Jej symbolem jest panda. - Piękne zwierzątko, które będzie towarzyszyć pracownikom nie tylko dzisiaj, w czasie tej akcji, ale myślę, że dłużej, aż osiągniemy swój cel - wyjaśnił.
- Jestem zadowolony z akcji - powiedział Bujara. - Już dziś planujemy kolejną akcję, ale będzie ona przebiegała inaczej. O szczegółach poinformujemy wkrótce - zapowiedział przewodniczący handlowej Solidarności.
"Pracownicy zostali zastraszeni i nie mogli informować o swoich żądaniach"
- Akcja trwa w kilku tysiącach sklepów w całej Polsce - poinformował Bujara we wtorek, po godz. 17. - Zakładaliśmy minimum 300 miejsc, gdzie pracownicy będą informowali o swoich żądaniach poprzez naklejki, ulotki. Już teraz mogę powiedzieć, że akcję widać w całej Polsce - powiedział. Dokładne dane o liczbie sklepów Solidarność poda w przyszłym tygodniu.
Przewodniczący zaznaczył jednak, że w wielu sklepach "pracownicy zostali zastraszeni i nie mogli informować o swoich żądaniach".
Nie protestują, bo obawiają się utraty pracy
W Warszawie na pięć sprawdzonych przez dziennikarza PAP miejsc (Auchan Wola, Tesco Extra i stacja benzynowa Tesco - przy ul. Górczewskiej, Decathlon przy ul. Lazurowej, Biedronka przy Nowym Świecie) tylko pracownicy Tesco Extra pracowali zauważalnie wolniej, mieli też naklejki "Pan da".
Pracownik Biedronki, rozkładając towar na półkach, przyznał, że "pracuje wolniej". Nie miał żadnych naklejek, w sklepie nie było też ulotek informacyjnych, a kasjerki skanowały kody kreskowe towarów w normalnym tempie.
W Decathlonie nikt z pracowników nie wiedział o akcji, przy dwóch kasach było zaś trzech klientów. W Auchan na warszawskiej Woli pracownicy przyznawali, że nie protestują, bo obawiają się utraty pracy. Ani w Decathlonie, ani w Auchan nikt nie miał naklejek, nie było także ulotek.
"Choć pracy jest dużo, zarabiamy coraz lepiej"
W Łodzi protest przebiegał dość spokojnie, ale podobnie jak w stolicy, nie wzięli w nim udziału pracownicy wszystkich sieci, w których - według zapowiedzi "S" - miał się odbyć.
Kasjerka jednej z łódzkich Biedronek pani Marzena powiedziała, że jej "sklep nie uczestniczy w proteście i klienci obsługiwani są normalnie. Pracujemy jak zawsze. Nie żałujemy, bo choć pracy jest dużo zarabiamy coraz lepiej. Moim dzieciom firma co roku dofinansowuje np. turnusy rehabilitacyjne. Mamy fajny zespół, a najbardziej można narzekać na klientów, którzy często są nieuprzejmi" - tłumaczyła.
Zatrudniona w innym sklepie tej sieci pani Maria przyznała zaś, że jej załoga do protestu włączyła się "po cichu". Na kasie pracowano wolniej niż zazwyczaj, w związku z czym tworzyły się kilkuosobowe kolejki. Klienci przyznawali jednak, że choć obsługa w dwóch otwartych kasach trwała "trochę" dłużej niż zwykle, nie było to uciążliwe i zauważalne, ponieważ - jak dodawali - w tym sklepie często bywają dłuższe kolejki.
"Nie spotkałam się jeszcze z niemiłymi uwagami"
W bardziej widoczny sposób strajk przebiegał w Tesco na Widzewie, gdzie część kasjerek pracowało z okrągłymi naklejkami "Pan da". Kasjerki obsługiwały klientów wolniej i dokładniej. Przed południem - poza samoobsługowymi punktami - otwarte były cztery z 19 kas, w kolejce do których stało po kilka osób. - Skrupulatnie odliczamy i wydajemy resztę. Klienci stoją dłużej, ale nie spotkałam się jeszcze z niemiłymi uwagami - powiedziała jedna z pracownic Tesco.
Przed marketem rozdawano ulotki, w których opisano powody protestu. - Protestujemy nie tylko w swoim, ale także w Państwa interesie - zaznaczono. Wskazano, że sieci handlowe w zachodnich krajach UE zatrudniają dwa razy więcej pracowników, co oznacza lepszą obsługę klientów i krótsze kolejki do kas.
"Popieram ten strajk"
Jak przyznawali klienci, większość z nich nie wiedziała o akcji protestacyjnej i nie odczuła związanych z nią problemów. Jak dodawali, ze względu na wczesną porę i trwający długi weekend stanie w kilkuosobowej kolejce nie było uciążliwe.
- „Myślałem, że ten protest będzie polegał na zamknięciu sklepu. Postałem dziś w kolejce nieco dłużej, ale popieram ten strajk, bo w tym sklepie zatrudnione są głównie kobiety, które powinny lepiej zarabiać i nie pracować ponad siły - powiedział PAP jeden z klientów marketu.
Podobną formę przybrała akcja w Auchan przy al. Piłsudskiego. Tu kolejki nie były długie, ale jak zwróciła uwagę jedna z kasjerek, we wtorek czynnych była większość z 40 kas. Przyznała, że w ciągu godziny obsługuje "od kilku do kilkunastu" klientów mniej, lecz - jak podkreśliła - nie może powiedzieć, ile wynosi "godzinna norma".
"To nie był tzw. strajk włoski"
Na Dolnym Śląsku wiceszef NSZZ Solidarność Carrefour Polska Paweł Skowron powiedział, że w proteście uczestniczyło prawie tysiąc pracowników z kilkudziesięciu sklepów należących do różnych sieci handlowych.
- Praktycznie wszyscy, którzy w tym dniu pracowali, przyłączyli się do tego protestu. Akcja polegała głównie na informowaniu, to nie był tzw. strajk włoski. Protestujemy m.in. przeciw zbyt małemu zatrudnieniu, z powodu którego pracownik hipermarketu musi pracować szybciej. W trakcie protestu pracowaliśmy w takim rytmie, jakby zatrudnienie było pełne - powiedział Skowron.
Dodał, że akcja odbyła się nie tylko we Wrocławiu, ale również w mniejszych miejscowościach regionu, m.in. Świdnicy.
Strajk nie był uciążliwy
W woj. śląskim wtorkowy protest w sieciach handlowych miał przede wszystkim formę akcji informacyjnej, nie był uciążliwy dla klientów. Jak powiedział Mariusz Włodarczyk z Krajowego Sekretariatu Banków, Handlu i Ubezpieczeń NSZZ Solidarność, przed wieloma dużymi centrami handlowymi związkowcy rozdawali ulotki informujące o powodach protestu, z przeprosinami za ewentualne niedogodności.
W kilku sklepach sieci Biedronka, Lidl, Kaufland, Auchan i Tesco (w Katowicach, Tarnowskich Górach, Tychach, Chorzowie, Pszczynie i Częstochowie), które odwiedzili we wtorek reporterzy PAP, nie było widać ani przejawów strajku włoskiego, ani akcji ulotkowej przed sklepami.
W Poznaniu strajk pracowników sieci handlowych był niezauważalny. Żaden ze sklepów, m.in. sieci Biedronka, które odwiedziła reporterka PAP, nie brał udziału w akcji. Żaden z nich nie był też w jakikolwiek sposób oznaczony.
"Póki co nic nie wiemy"
Podobnie było w Krakowie. Biedronki w centrum miasta, które dziennikarz PAP odwiedził, funkcjonowały tak jak zwykle. Pracownicy nie otrzymali naklejek, które mieli nosić w ramach strajku. - Nic mi nie wiadomo o naklejkach i proteście. Może po południu otrzymamy informacje o naszym udziale w proteście, ale póki co nic nie wiemy - powiedziała pracownica Biedronki.
Piotr Adamczyk, przewodniczący Solidarności pracowników Biedronki, powiedział, że specjalny wysłannik rozwozi naklejki do poszczególnych sklepów w Krakowie, ale kierownictwo sklepów nakazuje zdejmować pracownikom te naklejki.
- Nie zauważyłem dzisiaj żadnych zmian w funkcjonowaniu naszego sklepu. Słyszałem, że mają być specjalne naklejki, ale nie widzę ich. Tak, że u nas strajku nie ma - powiedział jeden z pracowników Decathlona w Krakowie.
Pracownik Auchan przyznał: "Pierwsze słyszę o tym strajku". Pracownik sklepu tej samej sieci, ale w innej części Krakowa: "Nie bierzemy udziału w proteście".
M.in. Biedronka, Tesco, Auchan
- Zainteresowanie pracowników akcją przerosło nasze oczekiwania. To pokazuje, jak złe nastroje panują w branży handlowej i jak bardzo zdeterminowani są pracownicy – mówił wcześniej Bujara. Zaznaczył, że "inicjatywa powstała oddolnie zaledwie kilka tygodni temu".
- Najwięcej jest sklepów sieci Biedronka, bo to tam zrodził się pomysł zorganizowania protestu. W akcji wezmą też udział pracownicy sieci Auchan, Tesco, Decathlon, Dino, Arel, centrum dystrybucyjnego sieci Amazon we Wrocławiu, centrum H&M w Gądkach pod Poznaniem oraz sieci hurtowni Makro Cash and Carry - wyliczał.
Jak przytoczyła w komunikacie "Solidarność", "pracownicy handlu zdecydowali się zorganizować protest z powodu niskich wynagrodzeń oraz fatalnych warunków pracy. Skarżą się przede wszystkim na przeciążenie pracą, wynikające ze zbyt małej liczby pracowników zatrudnionych w poszczególnych sklepach. A na pracowników nakładane są kolejne obowiązki, co nie pociąga za sobą wzrostu wynagrodzeń".
"Organizowane będą kolejne, coraz bardziej radykalne protesty"
Sieci handlowe chwalą się w mediach podwyżkami płac, ale są one "bardzo niewielkie i nie odpowiadają oczekiwaniom załogi" - powiedział Bujara. Dodał, że "często wraz ze wzrostem wynagrodzenia zasadniczego odbierane są inne składniki płac. W efekcie na tych podwyżkach pracownik wychodzi na zero lub nawet traci".
Handlowa Solidarność zapowiada, że jeśli "pracodawcy z branży handlowej nie rozpoczną konstruktywnego dialogu ze stroną społeczną, organizowane będą kolejne, coraz bardziej radykalne protesty".
Związkowcy wskazują, że od lat kierują do Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji, zrzeszającej największe zagraniczne sieci handlowe, apele o podjęcie dialogu na poziomie branżowym. Niestety, pozostają one bez odpowiedzi ze strony pracodawców.
Polska Organizacja Handlu i Dystrybucji podkreśla z kolei, że nie jest stroną sporu.
Polsat News, polsatnews.pl, PAP
Czytaj więcej
Komentarze