Polski żeglarz miał okrążyć świat, niedaleko Nowej Zelandii stracił ster. Jego jacht został staranowany przez frachtowiec
Dramatyczna akcja ratownicza 2700 km od wybrzeży Nowej Zelandii na Oceanie Spokojnym. Tamtejsze służby ratunkowe odnalazły polskiego żeglarza, który wezwał pomoc po awarii steru. Mimo trzymetrowych fal i wiejącego z prędkością 25 węzłów wiatru, kapitan nie chciał porzucić jachtu. Samolot sił powietrznych musiał wrócić do Auckland po innego Polaka, aby przekonać żeglarza do opuszczenia jednostki.
Siły Zbrojne Nowej Zelandii podały w komunikacie z 14 kwietnia informację o akcji ratunkowej na morzu. Komandor sił powietrznych Darryn Webb, dowódca sił powietrznych, poinformował, że jednostka wysłała sygnał z wezwaniem pomocy w miniony czwartek około godz. 15:00.
Poszukiwania na Pacyfiku
Nadany sygnał został odebrany przez Centrum Koordynacji Ratownictwa Morskiego Nowej Zelandii. Na prośbę centrum podjęto poszukiwania na morzu.
W piątek rano został wysłany samolot P-3K2 Orion, który wystartował z lotniska Whenuapai na przedmieściach Auckland. Maszyna zlokalizowała żeglarza i jego jednostkę 1600 km na wschód od wysp Chatham czyli 2700 km od wybrzeży Nowej Zelandii. Były jednak trudności z kontaktem, bo Polak słabo mówi po angielsku.
Załoga samolotu nawiązała kontakt z 10-metrowym jachtem SV "Regina R" przez radio VHF. Kapitan Grzegorz Węgrzyn był w dobrej kondycji i nie zagrażało mu niebezpieczeństwo.
Problem ze sterem
- Kapitan jachtu zgłosił problem ze sterem, ale wydawał się być w dobrym nastroju - powiedział komandor Darryn Webb.
"Koniec z rejsem, 1200 mil morskich od Nowej Zelandii na Pacyfiku odpadł mi ster, przy bardzo złej pogodzie. Po trzech dniach pogoda się poprawiła i wówczas zszedłem pod wodę zobaczyć, co się stało. Teraz nie będę opisywać szczegółów, ale wówczas zdecydowałem się wezwać pomoc. Przyleciał samolot z Coast Gard, nawiązaliśmy łączność, wyjaśniłem jaką mam usterkę. W odpowiedzi dostałem wiadomość, że za dwa dni przypłynie holownik i odholuje mnie do portu" - napisał po akcji w mailu do Polski kapitan Węgrzyn.
Komandor Webb poinformował w komunikacie, że pozycja jachtu została podana załodze handlowego statku MV Key Opus, który został włączony do akcji ratunkowej i miał dopłynąć do polskiego jachtu w sobotę rano.
Okazało się jednak, że Węgrzyn nie chce opuścić jachtu "Regina R". Wtedy wykonany został drugi lot.
Polak przekonał Polaka
Na pokładzie nowozelandzkiego samolotu znajdował się Kazimierz Jasica, także żeglarz, który z poszukiwanym kapitanem Grzegorzem Węgrzynem poznał się w porcie w Auckland. Połączył się przez radio z żeglarzem. Po polsku namówił kapitana do opuszczenia jednostki.
Koordynator Centrum Koordynacji Ratownictwa Morskiego Nowej Zelandii Dace Wilson poinformował, że frachtowiec Key Opus dotarł już do polskiego żeglarza. Według niego z burty statku zrzucono sieć i kapitan Węgrzyn wspiął się na pokład. Polak zabrał ze sobą tylko najważniejsze rzeczy i dokumenty.
Wydaje się jednak, że w trudnych warunkach na Pacyfiku nie wszystko poszło jednak, jak należy: "Na drugi dzień przypłynął normalny 200 m statek i próbując mnie wziąć na hol staranował mnie łamiąc maszt i dziurawiąc burtę. Jacht w tym momencie już był nie do pływania" - napisał Węgrzyn w mailu wysłanym do Polski z pokładu frachtowca.
Frachtowiec dowiezie go do następnego portu na trasie statku, który płynie teraz do Chile. Ma tam dotrzeć 4 maja.
Polski jacht "Regina R" z 64-letnim kapitanem opuścił Auckland 18 marca. Zamierzał okrążyć świat, a w samotny rejs wyruszył w czerwcu 2015 r. wypływając ze Szczecina. Planował dotrzeć do Polski po opłynięciu Przylądka Horn.
Podczas tego rejsu już raz był uznany za zaginionego - we wrześniu 2016 roku poszukiwano go na Oceanie Indyjskim. Wtedy kapitan odnalazł się i zawinął bezpiecznie do portu Fremantle w Australii Zachodniej.
Szesnaście sztormów na morzu
- Jacht przetrwał szesnaście sztormów na morzu - mówił Nowozelandczykom Polak, który nazwał swą jednostkę, aby upamiętnić swoją matkę poinformował nowozelandzki portal stuff.co.nz.
Jednostka została na Pacyfiku, jako dryfujący "obiekt", bo nie było możliwości jego holowania ani transportu.
"Uratowany na Pacyfiku polski żeglarz jest już bezpieczny; znajduje się na pokładzie frachtowca Key Opus" - podała w niedzielę wieczorem na swoim Twitterze polska ambasada w Nowej Zelandii.
Polska ambasada w Nowej Zelandii zamieściła na Twitterze podziękowania dla Kazimierza Jasicy za udział w poszukiwaniach polskiego żeglarza. Nasz placówka zamieściła także podziękowania dla nowozelandzkich sił zbrojnych oraz służb ratowniczych.
Uratowany na Pacyfiku polski żeglarz jest już bezpieczny; znajduje się na pokładzie frachtowca Key Opus #BezpieczeństwoPolaków pic.twitter.com/enV008u4il
— POL Embassy in NZ (@PLinNewZealand) 16 kwietnia 2017
Polish yachtie rescued by cargo ship [media release]: https://t.co/dPJ8H8wiHl (with thanks to @NZDefenceForce) pic.twitter.com/4epmn7NZ8q
— Maritime New Zealand (@MaritimeNZ) 16 kwietnia 2017
An @NZAirForce P3K2 Orion flew from NZ to the yacht with a Polish speaker onboard to convince the man to be rescued. (3/3)
— Maritime New Zealand (@MaritimeNZ) 16 kwietnia 2017
Wielkie podziękowania dla Pana Kazika Jasicy biorącego udział w akcji @MaritimeNZ https://t.co/dbDNeN8ngH Obaj żeglarze poznali się w AKLD pic.twitter.com/v02vwlqUu2
— POL Embassy in NZ (@PLinNewZealand) 16 kwietnia 2017
polsatnews.pl
Czytaj więcej