"Jakby nad grobem czytać raport lekarski". Nałęcz o raporcie Berczyńskiego
Podkomisja badająca przyczyny katastrofy smoleńskiej ogłosi w poniedziałek efekty swoich prac. - To jest wielki skandal - wybór dnia ogłoszenia tego komunikatu. Bo to jest trochę tak, jakby nad grobem zmarłego nie modlić się, tylko czytać raport lekarski o przyczynach śmierci pacjenta - powiedział w programie "Graffiti" prof. Tomasz Nałęcz, były doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego.
Przewodniczący powołanej przez MON podkomisji do ponownego zbadania katastrofy smoleńskiej dr Wacław Berczyński w poniedziałek rano w TVP Info powiedział, że "wiemy z dużą pewnością, że 10 kwietnia w Smoleńsku samolot rozpadł się w powietrzu".
- Samolot zaczął rozpadać się w powietrzu i zaczął gubić części, które spadały na ziemię znacznie przed tzw. brzozą. (…) Brzoza nie miała żadnego wpływu na katastrofę. (…) Było tłumaczenie, że samolot uderzył skrzydłem o brzozę, stracił kawałek skrzydła, obrócił się upside down i to była przyczyna katastrofy, ale to nie jest prawda - powiedział.
"Pomnik zamachu smoleńskiego"
Nałęcz przypomniał, że już w 2010 r. mówił, że "jak najszybciej powinien powstać pomnik 96 ofiar katastrofy smoleńskiej na Krakowskim Przedmieściu".
- Co dzisiaj jest kłopotem? Nie to, że ktoś nie chce uhonorować tych 96 osób. Tyle tylko, że to, co robi PiS przez te siedem lat, postawił taki problem, że to będzie pomnik zamachu smoleńskiego - powiedział Nałęcz.
"Fundamenty pod zgodą narodową rozmył PiS"
Jak podkreślił, "60 proc. warszawiaków nie życzy sobie tego pomnika, bo nie wierzy w kłamstwo smoleńskie, czyli zamach smoleński i uważa, że pomnik jest pomnikiem zamachu smoleńskiego, tymczasem był to wypadek komunikacyjny".
- Tak naprawdę fundamenty pod tą zgodą narodową w sprawie budowy tego pomnika, rozmył PiS właśnie tym kłamstwem smoleńskim dotyczącym zamachu, a nie katastrofy. I o to się dzisiaj spieramy - tłumaczył.
Jego zdaniem, jeśli pomnik ofiar katastrofy smoleńskiej miałby powstać przed Pałacem Prezydenckim, to należałoby przenieść stojący w tamtym miejscu pomnik księcia Józefa Poniatowskiego. - W tej przestrzeni nie ma miejsca dla dwóch pomników - podkreślił Nałęcz.
"Rywalizacja, która nie powinna mieć miejsca"
Nałęcz uważa, że do katastrofy przyczyniła się "rywalizacja, która nie powinna mieć miejsca". - W wyniku zaproszenia rosyjskiego, rozpoczynano te obchody rzeczywiście podniosłą uroczystością na poziomie premierów - tłumaczył były doradca prezydenta Komorowskiego.
Jak wyjaśnił, "była propozycja, żeby zakończyć te kilka tygodni obchodów katyńskich wielką uroczystością z udziałem prezydentów w Bykowni, na Ukrainie. To zostało odrzucone przez współpracowników prezydenta Lecha Kaczyńskiego, przez niego samego, bo on również chciał być w Katyniu".
"To była sytuacja nadzwyczajna"
- Gdyby nie ta rywalizacja, gdyby państwo polskie nie zostało zainfekowane tą partyjną rywalizacją, która trwała już od pięciu lat, to nie doszłoby do tego, co w normalnych warunkach nie powinno się wydarzyć - powiedział Nałęcz.
Jak podkreślił, "to była sytuacja nadzwyczajna, żeby 7 kwietnia była uroczystość na poziomie premierów na grobach katyńskich, a trzy dni później z udziałem prezydenta".
Polsat News, polsatnews.pl
Czytaj więcej