"Doktor stwierdził, że brzuch boli, bo syn pcha się na świat". Urodziła martwe dziecko. Ruszył proces
Przed Sądem Rejonowym w Sosnowcu rozpoczął się we wtorek proces dwóch lekarzy i położnej, oskarżonych ws. pacjentki, u której w Sosnowieckim Szpitalu Miejskim w porę nie rozpoznano zagrożenia ciąży. Ginekolodzy zostali wcześniej uznani za winnych przez sąd lekarski, a specjalista z zakresu ginekologii i położnictwa nazwał opiekę nad matką fatalną i anachroniczną.
Prokuratura oskarżyła już w tej sprawie dwie inne osoby - lekarza i położną. Medyk został oskarżony o narażenie dziecka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia. Z kolei położna została oskarżona o podrobienie dokumentu dotyczącego hospitalizacji matki dziecka. Ich proces toczy się od września 2015 r.
Jednak pokrzywdzeni uważają, że w tej sprawie odpowiedzialnych jest w sumie siedem osób. Stąd ich doniesienie dotyczyło jeszcze dwóch innych położnych i trzech lekarzy. Ostatecznie przed sądem stanęło teraz dwóch lekarzy i jedna położna, przeciwko którym rodzice dziecka oraz ich pełnomocniczka skierowali do sądu subsydiarny akt oskarżenia. Zarzucają im nieumyślne narażenie na utratę zdrowia i życia - zarówno dziecka, jak i jego matki. Prokuratura wcześniej nie znalazła podstaw, aby przedstawić im zarzuty i w tej części umorzyła sprawę.
"Wyczekiwane, utęsknione dziecko"
Ewelina Bednarska z mężem Michałem od kilku lat starali się o dziecko. Kiedy dowiedzieli się, że zostaną rodzicami, planowali rodzinny poród.
- To było dziecko wyczekiwane, utęsknione. Ciąża była wychuchana, z najmniejszymi dolegliwościami albo dzwoniłam do lekarza, albo udawałam się do lekarza - opowiadała pani Ewelina reporterowi "Interwencji" w 2013 r.
- Gdy lekarz prowadzący ciążę zobaczył opuchliznę i podwyższone ciśnienie żony, stwierdził, że jest do natychmiastowego przyjęcia do szpitala. W skierowaniu wpisał długopisem "e gestosis" (stan przedrzucawkowy - red.). Jasno wynika, że szło w kierunku zatrucia ciążowego - mówił dziennikarzom "Interwencji" Michał Bednarski, mąż pani Eweliny.
Pod koniec października 2012 roku pani Ewelina zaczynała dziewiąty miesiąc ciąży. Miała bardzo mocno spuchnięte nogi, dlatego pojechała do szpitala w Sosnowcu.
- Po południu zaczął mnie boleć brzuch, nie mogłam się załatwić, czułam cały czas parcie na pęcherz. Zgłosiłam to na obchodzie, akurat był doktor O. Stwierdził, że brzuch mnie boli, bo dziecko pcha się na świat - dodała pani Ewelina.
Zamiast badań, wypisali do domu
Kobieta twierdzi, że w szpitalu nie wykonano jej odpowiednich badań pod kątem zatrucia ciążowego. 2 listopada została wypisana do domu. Jednak po trzech dniach trafiła na porodówkę. Okazało się, że doszło do wewnątrzmacicznego obumarcia płodu.
Małżeństwo nie może pogodzić się ze śmiercią dziecka. Największe pretensje ma do ówczesnego ordynatora oddziału ginekologiczno-położniczego.
- Nie rozumiem czemu został mi podany fenoterol w kroplówce (który powstrzymuje skurcze macicy - red.), po którego podaniu lekarz mi powiedział, że ciąża jest donoszona i jakbym urodziła, to nic by się nie stało. Może to był najwyższy czas? To nie był 20. tydzień, to był 36. tydzień, dziecko było w pełni rozwinięte, ważyło 3700 gramów - mówi pani Ewelina.
Kiedy pani Ewelina opuszczała szpital 2 listopada w przekonaniu, że ciąży nic nie zagraża, nie otrzymała od razu wypisu. Ordynator otrzymał za to naganę. Później okazało się, że w dokumentacji jest informacja o badaniu KTG, które, jak mówiła kobieta, nigdy nie miało miejsca.
- 12 listopada dostałam wypis. "Okazało się", że oni mi 2 listopada badanie robili i to badanie przeprowadzili 50 minut po tym, jak lekarz podjął decyzję, że wychodzę ze szpitala. Prokuratura to intensywnie bada, a ja jestem po konfrontacji z lekarzem, który to niby zlecił i pielęgniarką, która to badanie niby wykonała. Pielęgniarka nie była mi w stanie powiedzieć, na jakiej podstawie twierdzi, że to ja byłam - powiedziała w 2013 r. pani Ewelina.
"To dla nas krok milowy"
Proces ruszył we wtorek w Sądzie Rejonowym w Sosnowcu. Osoby, które zasiadły na ławie oskarżonych, zajmowały się ciężarną przed i w trakcie porodu.
- Wszystkie osoby, wobec których od początku domagaliśmy się sprawiedliwości są objęte w różnej skali zarzutami karnymi. To dla nas krok milowy - powiedział tuż przed rozpoczęciem procesu ojciec zmarłego dziecka Michał Bednarski.
Jeszcze w 2015 r. sosnowiecka prokuratura oskarżyła jednego z lekarzy, który przyjmował pacjentkę w izbie przyjęć, gdy ta zgłosiła się do szpitala z rozpoczętą akcją porodową - o narażenie dziecka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia. Położna została oskarżona o podrobienie dokumentu dotyczącego hospitalizacji matki dziecka.
Według opinii biegłych, w toku hospitalizacji doszło do szeregu uchybień. Śledczy uznali, że materiał dowodowy dawał postawy do przedstawienia zarzutów tylko jednemu z lekarzy i położnej. Prokuratura nie znalazła podstaw do przypisania lekarzowi zarzutu nieumyślnego spowodowania śmierci dziecka - pod takim kątem także badano tę sprawę.
Chcą nowej opinii biegłych
Rodzice zmarłego dziecka są przekonani, że odpowiedzialność za śmierć dziecka spoczywa nie tylko na tych dwóch osobach. Ich doniesienie dotyczyło dwóch innych położnych i trzech lekarzy.
Po umorzeniu ich wątku śledztwa postanowili sformułować subsydiarny akt oskarżenia. Może go wnieść pokrzywdzony w sprawach ściganych z oskarżenia publicznego w sytuacji, gdy dwukrotnie odmówi tego prokurator (po wykorzystaniu drogi zażalenia sądowego). W takiej sytuacji pokrzywdzony staje się oskarżycielem.
Oskarżyciele chcą, by w trakcie procesu opinię w tej sprawie sporządzili biegli z Zakładu Medycyny Sądowej w Gdańsku.
- W mojej ocenie opinia, na podstawie której prokurator umorzył postępowanie względem tych osób nie jest pełnowartościowym dowodem i nie wyjaśniła wszystkich kluczowych kwestii - powiedziała pełnomocniczka Bednarskich mec. Joanna Jagiełłowicz-Bąkiewicz. Jak dodała, niewykluczone, że prokuratura przystąpi do sprawy, która właśnie się rozpoczęła.
Odwołano szefa oddziału
Po tragedii rodziców, w sosnowieckim szpitalu od obowiązków kierowniczych został odsunięty szef oddziału ginekologiczno-położniczego, w związku z zastrzeżeniami co do prawidłowości funkcjonowania oddziału.
Jak wyjaśniali przedstawiciele kierownictwa placówki, podstawą tej decyzji były wnioski sformułowane przez rzecznika praw pacjenta, który zainteresował się sprawą po monitach rodziców dziecka w resorcie zdrowia. Wcześniej zastrzeżenia do sposobu funkcjonowania oddziału miał ekspert z zakresu położnictwa.
Rzecznik praw pacjenta uznał, że szpital naruszył prawo pacjentki do informacji oraz do dokumentacji medycznej. Wniósł m.in. o pouczenie personelu o obowiązujących przepisach i wyciągnięcie sankcji wobec osób winnych naruszenia praw pacjenta.
"Fatalna", "anachroniczna" opieka nad pacjentem
W kolejnym piśmie, opierając się na opinii specjalisty z zakresu ginekologii i położnictwa prof. Krzysztofa Preisa, rzecznik stwierdził, że naruszenie praw pacjenta miało szerszy zakres i dotyczyło także samych świadczeń medycznych. W konkluzji swej opinii prof. Preis wskazał na "szereg uchybień w nowoczesnym prowadzeniu całej ciąży i opiece perinatalnej".
Profesor wyraził przekonanie, że ciężarnej nie zapewniono dostępu do pełnych świadczeń medycznych zgodnych ze współczesną wiedzą położniczą. Opiekę nad pacjentką określił jako "fatalną", "anachroniczną". Zaznaczył zarazem, że ze względu na brak dostatecznych informacji nie sposób wskazać związku przyczynowego pomiędzy tą opieką a zgonem dziecka.
Niezależnie od sprawy karnej i roszczeń cywilnych sprawą okoliczności śmierci dziecka zajął się też - w postępowaniu dyscyplinarnym - sąd lekarski. Stanęło przed nim trzech ginekologów sosnowieckiej placówki. Jak powiedziała mec. Jagiełłowicz-Bąkiewicz, sąd uznał prawomocnie wszystkich lekarzy za winnych uchybień.
"Interwencja", PAP
Czytaj więcej
Komentarze