"Nie róbcie z Rumunii pośmiewiska". Rumuński prezydent krytykuje rząd za kryzys, ale nie chce jego dymisji
Socjaldemokratyczny rząd wywołał kryzys w Rumunii przyjmując kontrowersyjne rozporządzenie, przeciwko któremu przez tydzień protestowały setki tysięcy ludzi - oświadczył we wtorek prezydent Klaus Iohannis. Szef państwa nie domagał się jednak dymisji gabinetu.
Iohannis uważa, że Rumunia jest obecnie pogrążona w prawdziwym kryzysie, a większość obywateli sądzi, że kraj zmierza w złym kierunku. Prezydent podkreślał jednak, że socjaldemokraci zwyciężyli w wyborach parlamentarnych z grudnia 2016 roku i powinni pozostać u władzy.
- Mówiliście publicznie, że chciałbym obalić legalny rząd - zwrócił się do deputowanych podczas posiedzenia parlamentu. - To nieprawda. Zwyciężyliście, teraz rządzicie i stanowicie prawo, ale nie za wszelką cenę - powiedział.
"Prawo na korzyść Rumunii, a nie grupy polityków z problemami"
- Rumunia potrzebuje silnego rządu, a nie takiego, który wstydliwie wypełnia polecenia partii - powiedział były przywódca centroprawicowej Partii Narodowo-Liberalnej (PNL). - Powinniście stanowić prawo na korzyść Rumunii, a nie grupy polityków z problemami - zaznaczył Iohannis i dodał, że Rumunia potrzebuje rządu, który sprawuje władzę "przejrzyście, w sposób przewidywalny, a nie potajemnie nocą".
- Rezygnacja jednego ministra to za mało, a przedterminowe wybory na tym etapie to byłoby zbyt wiele. Takie jest dostępne pole manewru - powiedział prezydent w parlamencie. - Nie róbcie z Rumunii pośmiewiska. Utrzymajcie wzrost gospodarczy - apelował Iohannis.
Niektórzy deputowani podczas wystąpienia prezydenta wykrzykiwali: "Hańba!" i opuszczali salę plenarną.
Lider rządzącej postkomunistycznej Partii Socjaldemokratycznej (PSD) Liviu Dragnea i przewodniczący Senatu Calin Popescu Tariceanu odmówili powitania prezydenta, gdy przybył do parlamentu.
250 tys. osób domagało się dymisji rządu
Wydane 31 stycznia w trybie pilnym rozporządzenie wprowadzało zasadę, że przestępstwo urzędnicze ścigane jest z urzędu w trybie postępowania karnego tylko wówczas, gdy przyniosło skarbowi państwa uszczerbek w wysokości co najmniej 200 tys. lejów (190 tys. złotych).
Ostatecznie w niedzielę rząd Rumunii wycofał się z tego pomysłu po organizowanych od blisko tygodnia masowych protestach w Bukareszcie i innych miastach oraz krytycznych głosach ze strony społeczności międzynarodowej. W protestach brało udział ok. 250 tys. ludzi; były to największe demonstracje w Rumunii od upadku komunizmu w 1989 roku.
Tłum domagał się dymisji rządu premiera Sorina Grindeanu. Zmiany w kodeksie karny doprowadziły do ustąpienia ministra ds. przedsiębiorczości, handlu i kontaktów ze środowiskiem biznesu Florina Nicolae Jianu.
Protestuje już mniej osób
W ocenie ekspertów zmiana w przepisach miała służyć przede wszystkim rządzącej PSD i jej szefowi. Dragnea obecnie odpowiada przed sądem za wynagradzanie z funduszy publicznych dwóch osób pracujących w latach 2006-2013 dla kierownictwa jego partii, na czym skarb państwa stracił 108 tys. lejów (103 tys. złotych).
Rozporządzenie, które ostatecznie anulowano, było uważane za najpoważniejszy krok wstecz na drodze reform, jakie podjęła Rumunia po wejściu do Unii Europejskiej w 2007 roku.
W poniedziałek na ulice Bukaresztu wyszło ok. 25 tys. ludzi, o wiele mniej niż dzień wcześniej. Nie jest jasne, czy mniejsza frekwencja oznacza, że rząd na dobre zażegnał kryzys czy też chodzi jedynie o chwilowe uspokojenie sytuacji - pisze Reuters.
PAP
Czytaj więcej
Komentarze