Radna PiS z zarzutami ws. udziału w kontrmanifestacji do Marszu Równości
Radna PiS w Gdańsku Anna Kołakowska jest wśród 10 osób, którym Prokuratura Rejonowa Gdańsk-Wrzeszcz postawiła dotąd zarzuty ws. uczestnictwa w zbiegowisku o charakterze chuligańskim w związku z Marszem Równości, który odbył się w Gdańsku w maju 2015 r.
Radna PiS w Gdańsku Anna Kołakowska jest wśród 10 osób, którym Prokuratura Rejonowa Gdańsk-Wrzeszcz postawiła dotąd zarzuty ws. uczestnictwa w zbiegowisku o charakterze chuligańskim w związku z Marszem Równości, który odbył się w Gdańsku w maju 2015 r.
"Osobom tym, w wieku od 20 do 52 lat, został przedstawiony zarzut udział w zbiegowisku, którego uczestnicy dopuścili się gwałtownego zamachu na osoby oraz mienie (przestępstwo zagrożone karą do lat trzech - PAP), ponadto jeden z podejrzanych usłyszał też zarzut obietnicy udzielenia korzyści majątkowej funkcjonariuszom policji w zamian za odstąpienie od realizowanych czynności służbowych" - powiedziała w czwartek rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Gdańsku Tatiana Paszkiewicz.
Prokurator odmówiła potwierdzenia, że wśród podejrzanych jest gdańska radna Prawa i Sprawiedliwości Anna Kołakowska.
"To policja na nas uderzyła"
- Zarzuty postawiono mi w grudniu ub. roku. Ja tego nie nagłaśniałam, bo tyle rzeczy działo się ostatnio w Polsce i stwierdziłam, że to jest ważniejsze od mojej sprawy. Byłoby trochę wstyd, gdybym w tej sytuacji na sobie koncentrowała uwagę- powiedziała Anna Kołakowska. Dodała, że nie przyznała się do winy.
- To policja na nas uderzyła i sprowokowała wszystko, całe te zamieszki. Niczego złego nie zrobiłam, nikogo nie atakowałam, nikogo też nie namawiałam do rzucania kamieniami. Nasza manifestacja miała legalny charakter. Myśmy w ogóle nie zagrażali demonstrującym homoseksualistom, dzieliła nas odległość ponad 400 metrów - powiedziała.
Kołakowska pracuje jako nauczycielka historii w jednej ze szkół podstawowych w Gdańsku. Zasiada w Radzie Miasta od 2014 r.
Zarzuty także dla córki radnej
Podobny zarzut jak radnej PiS prokuratura postawiła też jej 20-letniej córce Marii, która była wśród kilku osób zatrzymanych przez policję po zakończeniu demonstracji.
21 maja 2016 r. ulicami Gdańska przechodził Trójmiejski Marsz Równości zorganizowany głównie przez środowiska LGBT. Równolegle odbywała się też kontrmanifestacja, w której brali udział m.in. działacze środowisk narodowych i prawicowych. Kontrmanifestanci zablokowali ulicę, którą - zgodnie z planem, miał przejść Marsz. Policja kilkakrotnie wzywała ich przez megafony do rozejścia się. W trakcie próby odblokowania ulicy, a także później doszło do kilku starć między policją a grupami działaczy środowisk narodowych. W funkcjonariuszy, wyposażonych w kaski i tarcze, rzucano m.in. kamieniami i butelkami.
Czy policja prowokowała? Kontrola wewnętrzna
W sprawie gdańskiego Marszu Równości prowadzone też było postępowanie prowadzone przez Prokuraturę Okręgową w Gdańsku dotyczące prawidłowości działania policji przy zabezpieczeniu manifestacji. Śledczy orzekli, że funkcjonariusze, którzy w maju ub.r. w Gdańsku ochraniali Marsz Równości, działali zgodnie z prawem i w tym tygodniu umorzyli śledztwo w tej sprawie.
Śledztwo w tej sprawie gdańska prokuratura okręgowa wszczęła z urzędu. Jak wówczas poinformowano, zdecydowano się na to po analizie przekazów medialnych dotyczących przebiegu manifestacji, w tym relacji o zatrzymaniu córki Anny Kołakowskiej.
Dwa dni po zajściu minister spraw wewnętrznych i administracji Mariusz Błaszczak oceniał, że nieakceptowalny był "fakt brutalnego potraktowania przez policję młodej kobiety, która, nic nie wskazywało na to, że jest agresywna, powalenie na ziemię tej pani, skrępowanie, przyciskanie do ziemi".
Komendant główny policji nadinsp. Jarosław Szymczyk zlecił przeprowadzenie kontroli dotyczącej działań gdańskich policjantów. Kilka dni po manifestacji, informując o wstępnych wynikach kontroli Szymczyk mówił, że "policjanci zachowali się profesjonalnie, jeśli chodzi o kwestię ustalenia sprawcy przestępstwa i zatrzymania". Podkreślał, że zatrzymanie było zasadne, bo "istniało duże prawdopodobieństwo, że osoba zatrzymana mogła dopuścić się przestępstwa".
PAP