Niemcy: poszukiwany Anis Amri miesiącami był obserwowany przez służby. Nagroda 100 tys. euro
Ścigany listem gończym Tunezyjczyk Anis Amri, podejrzewany o zamach na jarmark bożonarodzeniowy w Berlinie, był od marca do września śledzony przez berlińskie służby, które nie stwierdziły jednak w jego zachowaniu nic podejrzanego - poinformował prokurator Berlina. Za pomoc w ujęciu Tunezyjczyka zaoferowano nagrodę do 100 tys. euro.
Amriego obserwowano przez 7 miesięcy w związku z informacjami przekazanymi przez służby federalne odpowiedzialne za bezpieczeństwo - oświadczył w środę prokurator generalny Berlina.
Uznany przez władze Nadrenii Północnej-Westfalii za groźnego dla bezpieczeństwa imigrant podejrzewany był o planowanie włamania w celu zdobycia środków na zakup broni automatycznej, która mogła być później wykorzystana do zamachu. Obserwacja podejrzanego nie wykazała jednak przygotowań do akcji mogącej zagrozić strukturom państwa - tłumaczył prokurator, cytowany przez agencję dpa.
Z pozyskanych od agentów informacji wynikało, że Amri może być zamieszany w handel narkotykami w berlińskim parku Goerlitzer Park - jednym z głównych punktów miasta, gdzie narkomani zaopatrują się w środki odurzające. Tunezyjczyk brał też udział w bójce, która uznana została przez policję za konflikt wśród dilerów. Ze względu na brak przesłanek wskazujących na przygotowywanie włamania obserwację zakończono we wrześniu.
Może być uzbrojony
Jak głosi list gończy, Anis Amri poszukiwany jest "z powodu pilnego podejrzenia o sprawstwo". Prokuratura ostrzegła również, że w razie kontaktu z nim należy zachować ostrożność, gdyż może on dopuszczać się aktów przemocy i być uzbrojony.
Amri został opisany jako mężczyzna o wzroście 178 cm i wadze około 75 kilogramów, mający czarne włosy i piwne oczy.
6 nazwisk, 3 narodowości
Tunezyjczyk poszukiwany w Niemczech w związku z poniedziałkowym zamachem terrorystycznym w Berlinie używał sześciu różnych nazwisk i trzech narodowości, a także powinien być uważany za uzbrojonego i niebezpiecznego - podała agencja AP, powołując się na list gończy.
Mężczyzna jest poszukiwany listem gończym w Niemczech i w Europie od północy.
W europejskim nakazie aresztowania, do którego dotarła agencja Associated Press, poszukiwany Anis Amri określony jest jako obywatel Tunezji urodzony w mieście Ghaza. Posługiwał się m.in. kilkoma różnymi wersjami zapisu jego prawdziwego nazwiska; podawał się także za obywatela Egiptu i Libanu.
Poszukiwany zgubił w kabinie portfel
- Dokument, który naprowadził policję na ślad domniemanego zamachowca z Berlina, znajdował się w portfelu leżącym w szoferce porwanej ciężarówki - powiedział ekspert do spraw bezpieczeństwa i terroryzmu telewizji ZDF Elmar Thevessen.
Thevessen stwierdził, że portfel mógł wypaść zamachowcowi podczas walki z kierowcą auta - Polakiem, którego następnie zastrzelił. Media podawały wcześniej, że dokument będący pozwoleniem na pobyt tolerowany w Niemczech znaleziono pod fotelem kierowcy ciężarówki użytej do zamachu.
- Oczywiście nie można wykluczyć, że portfel podłożono specjalnie - zastrzegł Thevessen.
Jak dodał ekspert, Polak został zastrzelony nie ze standardowego pistoletu, lecz ze "skonstruowanego własnym sumptem urządzenia do strzelania".
W Niemczech od lipca 2015 roku
Poszukiwany przyjechał do Niemiec w lipcu 2015 roku, od lutego 2016 roku przebywał głównie w Berlinie.
- Jego wniosek o przyznanie azylu został odrzucony w czerwcu tego roku, jednak przewidziana w takich przypadkach deportacja nie doszła do skutku ze względu na brak dokumentów potwierdzających jego tożsamość - wyjaśnił wcześniej szef MSW Nadrenii Północnej-Westfalii Ralf Jaeger.
Tunezyjczyk poszukiwany jest w związku z zamachem terrorystycznym, do którego doszło w poniedziałek wieczorem na terenie jednego z jarmarków bożonarodzeniowych w Berlinie. Zginęło co najmniej 12 osób, w tym polski kierowca ciężarówki, a 48 zostało rannych, gdy 40-tonowa ciężarówka staranowała ludzi zgromadzonych na kiermaszu.
Berlińskie ministerstwo zdrowia podało, że 12 rannych z bardzo poważnymi obrażeniami nadal przebywa w szpitalu, ale kolejne lżej ranne osoby są wypuszczane do domów.
PAP, polsatnews.pl
Czytaj więcej
Komentarze