Przyszli oddać hołd Arkowi. "To się nigdy nie powinno było wydarzyć"
Ponad 700 osób osób wzięło udział w marszu ulicami angielskiego Harlow upamiętniającym tragiczną śmierć 40-letniego Arkadiusza J. Mężczyzna wraz z kolegą został zaatakowany przez grupę nastolatków. Zmarł w wyniku odniesionych obrażeń. - Musimy być zjednoczeni w tej trudnej chwili - podkreślano w sobotę na placu handlowym The Stow, gdzie doszło do napaści.
Zgromadzeni mieli ze sobą polskie flagi i szaliki oraz biało-czerwone akcenty na ubraniach. Na ławce w pobliżu miejsca morderstwa ułożone zostały zdjęcia zmarłego, a także kwiaty i kartki od lokalnej społeczności, przypominające m.in. o roli polskich pilotów podczas Bitwy o Anglię w trakcie drugiej wojny światowej oraz wspominające szczególne znaczenie słowa "Solidarność".
Jak informuje korespondent Polsat News Tomasz Lejman, na miejscu zjawił się ambasador Polski w Londynie Arkady Rzegocki, Polacy z Harlow i okolic oraz brytyjscy mieszkańcy miasta. Byli również przedstawiciele lokalnych władz. - Wiele osób mówi, że Arkadiusz J. zginął bo mówił po polsku. Inni wskazują, że miasto ma problem z przestępczością, zwłaszcza z młodymi osobami, które są agresywne po alkoholu - relacjonował Tomasz Lejman. Jak dodał, pojawia się wiele słów krytyki pod adresem policjantów, którzy w podobnych przypadkach wcześniej nie reagowali.
- Ambasada cały czas jest w kontakcie z rodziną zmarłego. Wspieramy władze lokalne, które otoczyły szczególności brata i matkę, pomocą psychologiczną i prawną. Myślimy, by wspomóc finansowo tę rodzinę - powiedział Rzegocki. Wyraził nadzieję, że "tragedia będzie ostrzeżeniem przed ksenofobią i rasizmem".
"Przyszliśmy pokazać, że jesteśmy razem"
Zgromadzeni na placu - głównie Polacy, ale też Brytyjczycy i przedstawiciele innych mniejszości narodowych mieszkających w Harlow - odmówili wspólnie modlitwę "Ojcze Nasz", a następnie odśpiewali polski hymn. - Zaśpiewajcie hymn tak, jak jeszcze nigdy tutaj nie rozbrzmiewał - mówiła jedna z organizatorek Magdalena Nowicka.
Z kolei Eric Hind, znajomy ofiary, podkreślał w przemówieniu, że "jesteśmy po to, aby oddać hołd Arkowi, który, jak my wszyscy, przyjechał na obczyznę po lepsze życie i nikt nie miał prawa odebrać mu za to życia, to się nigdy nie powinno było wydarzyć".
W marszu wzięło udział wielu z ok. półtora tysiąca Polaków mieszkających w Harlow. - Przyszliśmy z szacunku. Mieszkam przez ulicę, chcemy się połączyć z rodakami, pokazać, że jesteśmy razem. To, co się stało, jest szokujące - nie wiem, czy to było na tle rasistowskim, ale to nasz rodak - powiedział Grzegorz, który mieszka w Harlow wraz z partnerką i dziećmi. - Już wcześniej były skargi na to, co się dzieje w tym miejscu - podkreślał.
"Tego nawet dzieci w szkołach doświadczają"
Z kolei Dorota Krajewska przyjechała aż z oddalonego o ponad 200 kilometrów Bournemouth na południowym zachodzie kraju.
- To, co się wydarzyło, jest okropne. W naszym mieście też się dzieją takie rzeczy i chcieliśmy tutaj przyjechać, żeby w ten sposób zaprotestować. Pomagamy się Wielkiej Brytanii rozwijać, nie powinni nas tak traktować - podkreślała. - Za to, co tu się stało, winię rodziców - wiem, że to, co się mówi w domu, dzieci potem przenoszą na ulicę. Ja też doświadczyłam tego typu agresji, słownej - tuż po Brexicie. Tego nawet dzieci w szkołach doświadczają - mówiła.
Jedna ze starszych mieszkanek Harlow wyraziła przerażenie atakiem, podkreślając, że "nie rozumie tej agresji, bo przecież Polacy są naszymi najlepszymi przyjaciółmi, walczyli z nami podczas wojny".
Organizatorzy marszu poprosili o przemarsz w milczeniu, bez używania rac lub transparentów o treści politycznej. Uczestnicy przeszli pod jeden z kościołów, by wziąć udział w modlitwie za zmarłego.
"Zachowywali się, jak zwierzęta"
Jeden z trzech zaatakowanych w sobotni wieczór Polaków, 41-letni Jakub Rusiecki, udzielił w czwartek wywiadu tabloidowi "Daily Mirror", mówiąc, że agresorzy "zachowywali się jak zwierzęta". - Chcę, żeby trafili do więzienia, nic ich nie zmieni - mówił gazecie. Przebieg zdarzeń dla Polsat News relacjonował również właściciel pizzerii, przed którą doszło do ataku.
Według znajomych, 40-letni Arkadiusz J. mieszkał w Harlow od 2012 roku. Ostatnio pracował w zakładach przetwórstwa mięsnego. W Harlow mieszkają też jego brat Radosław i matka. Arkadiusz J. ma zostać pochowany na lokalnym cmentarzu.
W porannej audycji BBC Essex wspominał go jeden ze znajomych, który podkreślał, że zamordowany Polak był "wielkim kibicem Widzewa Łódź i piłki nożnej", który cenił sobie czas spędzany z rodziną. Jego wypowiedź została odczytana przez dziennikarza stacji.
Zabójców tropi brytyjska policja. - Prowadzimy śledztwo ws. morderstwa na tle nienawiści, ale istnieje również wiele innych wątków, którymi musimy się zająć i nie możemy ich wykluczyć na tym etapie badania sprawy. Wciąż prowadzimy przesłuchania, próbując ustalić co dokładnie się wydarzyło i jakie były okoliczności tego ataku" - podkreślił w wydanym w czwartek wieczorem oświadczeniu detektyw Danny Stoten z wydziału ds. poważnych przestępstw wspólnej policji hrabstw Kent i Essex.
Śledztwo wszczęła również stołeczna prokuratura.
polsatnews.pl, PAP, fot: PAP/EPA/Sean Dempsey
Czytaj więcej