Zamieszki w Białymstoku po śmierci 34-latka. Są zatrzymani
22 osoby zatrzymane, w tym dwie nieletnie - to bilans zamieszek w Białymstoku przed komisariatem policji. W niedzielę ponad 200 osób protestowało w sprawie policyjnej interwencji, w wyniku której zmarł Paweł Klim, chory na schizofrenię. Manifestanci żądali wyjaśnienia okoliczności śmierci. Protest przerodził się w zamieszki, gdy jego uczestnicy doszli przed posterunek policji.
Prokuratura Rejonowa Białystok-Południe wyjaśnia, czy doszło do przekroczenia uprawnień przez interweniujących policjantów i czy ma z tym związek śmierć mężczyzny, którego próbowali wyprowadzić z mieszkania. Przyczyna śmierci ma być znana po sekcji zwłok.
Po interwencji policji na osiedlu komunalnym, gdzie wydarzenia miały miejsce, doszło do protestów mieszkańców. W niedzielę ok. dwustu osób przeszło pod III komisariat policji w Białymstoku. Pod adresem funkcjonariuszy padały tam wyzwiska, poleciały też jajka, a nawet kamienie.
- 22 osoby zostały zatrzymane pod zarzutem zakłócenia porządku, a także znieważenia i naruszenia nietykalności osobistej policjantów - poinformował rzecznik prasowy podlaskiej policji Andrzej Baranowski.
Pogotowie twierdziło, że mężczyzna jest pijany, a policja, że nie jest
Według informacji policji, w miniony czwartek konkubina 34-letniego, cierpiącego na schizofrenię mężczyzny, wezwała karetkę pogotowia.
Jej załoga oceniła, iż jest on pod wpływem alkoholu i w tym stanie nie może trafić do szpitala, dlatego wezwana została policja, by go przewieźć na izbę wytrzeźwień.
Szarpanina na balkonie
Ta uznała, że mężczyzna nie jest pijany i podjęta została decyzja, by go odwieźć do szpitala. Ponieważ jednak nie chciał wyjść dobrowolnie i zaczął stawiać opór, na balkonie mieszkania doszło do szarpaniny, funkcjonariusze użyli siły i gazu.
Wtedy mężczyzna stracił przytomność, więc podjęta została reanimacja. Według relacji policji, 34-latek odzyskał oddech i trafił do szpitala. Tam w sobotę po południu zmarł.
Interwencja i śmierć
Klim zmarł w sobotę, dwa dni po tym, gdy w jego mieszkaniu pojawiła się policja. - Funkcjonariusze zostali wezwani na interwencję przez załogę pogotowia ratunkowego w czwartek po godzinie 16. Medyków zaś sprowadziła do mieszkania konkubina mężczyzny - poinformował nadinsp. Baranowski. Dodał, że powodem miał być zły stan 34-latka chorego na schizofrenię. - Od dłuższego czasu nie przyjmował leków i pokarmów - stwierdził oficer prasowy.
Po przybyciu mundurowych mężczyzna przebywał na balkonie. - Medycy nie mogli przewieźć go do szpitala, gdyż istniało podejrzenie, że 34-latek był pijany. Policjanci jednak stwierdzili, że nie ma on alkoholu w organizmie - wyjaśnił nadinsp. Baranowski. Funkcjonariusze ponownie wezwali karetkę pogotowia, by przewieźć mężczyznę do szpitala.
- Nie reagował na prośby medyków, aby wyszedł z balkonu i wsiadł do karetki - powiedział Baranowski. Policjanci zostali poproszeni o wyniesienie mężczyzny. Na tę wiadomość 34-latek zareagował agresją, szarpał się i kopał. - Użyto środków przymusu. Policjanci położyli go na podłodze i założyli kajdanki - dodał nadinspektor.
W pewnym momencie mężczyzna przestał się poruszać. Ratownicy medyczni wraz z funkcjonariuszami rozpoczęli reanimację i przywrócili mu funkcje życiowe. 34-latek został przewieziony do szpitala, w którym w sobotę zmarł.
Sprawą zajmie się prokuratura. Policja przekazała jej wszystkie dostępne materiały.
polsatnews.pl, poranny.pl, wspolczesna.pl
Czytaj więcej
Komentarze