"Skrzywdził mnie nie Kościół, lecz konkretna osoba". Rozmawiamy z ofiarą księdza pedofila
- Bardzo mnie ciekawi, co teraz zrobi hierarchia kościelna w Polsce. Czy to się skończy na policzeniu ofiar, co zapowiedział prymas Wojciech Polak i powiedzeniu "przepraszam"? Mnie nikt nie jest w stanie przeprosić, bo ten człowiek nie żyje, a biskup, który przeprasza, nic mi nie zrobił - wyznaje w rozmowie z polsatnews.pl mężczyzna, który jako 14-latek był molestowany przez księdza.
Wiktor Porycki, jak prosi aby go nazywać, w 1981 r. miał 14 lat, był ministrantem i przygotowywał się do sakramentu bierzmowania.
- Imponowało mi to, że w odróżnieniu od większości rówieśników, miałem kontakt z księżmi, którzy wtedy mnie, młodemu chłopakowi, wydawali się postaciami półanielskimi. To wszystko było dla mnie trochę magiczne - opowiada.
Do sakramentu przygotowywał dzieci nowy ksiądz, 37-letni wikariusz. Wiktor dużo z nim rozmawiał, razem jeździli na wycieczki. - Odbierałem go jako przyjaciela - wspomina.
Pewnego ciepłego dnia ksiądz zaprosił 14-latka do mieszkania na sok. - Siłą powalił mnie na łóżko i zrobił to ręką. Przeraziłem się i uciekłem - mówi.
- Nie potrafiłem sobie z tym poradzić. Pamiętam te emocje, które mi wtedy towarzyszyły: z jednej strony to był pierwszy jakikolwiek kontakt seksualny. Z drugiej strony - galopada myśli: przecież to ksiądz, a tu nagle on ze mną zrobił coś takiego. Pamiętam chaos w głowie - relacjonuje.
"Do dzisiaj czuję się brudny"
Nie stracił kontaktu z księdzem. Podkreśla jednak, że nigdy nie rozmawiali o tym, co się stało. - I zdarzyła się druga sytuacja. Może w mojej naiwności, jakoś "zawiniona" przeze mnie, bo pewnie nie powinienem drugi raz iść do niego, ale zaufałem mu. Tym razem zrobił to ustami - mówi.
- Dostałem ataku kaszlu, zerwałem się, podciągnąłem bieliznę i uciekłem. Krzyknął do mnie: "histeryk". To zdarzenie było sto razy silniejsze niż pierwsze. Do dzisiaj czuję się w pewien sposób brudny. Nie potrafię pozbyć się tego uczucia - opowiada.
Księdza w 1982 r. przeniesiono do innej parafii. - Nie wiem, z jakich przyczyn. Ja nikomu na ten temat nic nie powiedziałem - relacjonuje Porycki. Rok później ksiądz zmarł.
"Te emocje były zbyt silne"
Swoją historię Wiktor Porycki pierwszy raz opowiedział dwa tygodnie temu.
- Po wypowiedzi abp. Józefa Michalika, że bardzo chętnie spotka się z ofiarami wykorzystania seksualnego, napisałem do sekretariatu Konferencji Episkopatu Polski, że chciałbym się spotkać. Odpowiedź była: "no tak, bardzo chętnie, ale z sekretarzem". Ale ja nie chciałem się spotykać z sekretarzem, tylko z arcybiskupem, więc do tego spotkania nie doszło - podkreśla mężczyzna.
- Ostatnie miesiące, kiedy ta sytuacja w mediach zaczęła narastać, kiedy tych przypadków pojawiało się w przestrzeni publicznej coraz więcej, nie sposób było od tego uciec. Te emocje były zbyt silne. Biskup diecezji, na terenie której ta miejscowość leży obecnie, zaapelował o ujawnianie przypadków pedofilii i molestowania. Zdecydowałem się na opowiedzenie tego, co mnie spotkało. Opisałem i wysłałem e-mailem: co się wydarzyło, kto to był - opowiada. Porycki czeka na odpowiedź.
Nigdy nie dowiedzieli się o tym jego niedawno zmarli rodzice. Nie wie również rodzina.
"To jest koszmar, ale w pewien sposób mnie ośmiela"
Na pytanie, czy przez to, że o pedofilii w Kościele mówi się teraz w Polsce głośno i otwarcie, czuje się bardziej ośmielony oraz czy mówienie i słuchanie o tym jest dla niego bardziej bolesne niż oczyszczające, Porycki odpowiada: "dla mnie to koszmar, bo za każdym razem wyzwala te złe wspomnienia".
- Nie potrafię tego wyrwać z pamięci. To, co słyszę dookoła, za każdym razem uruchamia film i przywołuje tamte wspomnienia - podkreśla.
Jak jednak przyznaje, z drugiej strony to w pewien sposób ośmiela go, bo widzi, że nie jest sam, że takich skrzywdzonych, jak on, jest wielu.
"Bodźców jest tak dużo, że nie potrafię od tego uciec"
Porycki podkreśla, że "nie ma normalnego życia". - We mnie tkwi cały czas przeświadczenie, że to, co się wydarzyło, zaskutkowało w ten sposób, że jestem tzw. nieczynnym gejem - mówi i zaznacza, że nigdy nie rozmawiał o tym z żadnym psychologiem. Nie założył rodziny, ale jak mówi, nie jest psychologiem i nie wie, czy to bezpośredni skutek tamtych zdarzeń.
- Dokąd nie było bodźców zewnętrznych, to się czasami pojawiało, raz na jakiś czas, nie wiadomo skąd, np. jakiś sen na ten temat, ale nie było tak dotkliwe, jak stało się teraz - wyjaśnia.
- Tych bodźców zewnętrznych jest tak dużo, że nie potrafię od tego uciec w tej chwili, zepchnąć gdzieś głęboko w pamięci do ostatniej szuflady w kącik. Nie daję rady. Pewnie dlatego nigdy nie poszedłem do psychologa, psychiatry, seksuologa, nawet teraz nie mam pojęcia do kogo mógłbym z tym pójść - tłumaczy.
Jak podkreśla, "poczucie krzywdy, współodpowiedzialności narastało do momentu, w którym uświadomiłem sobie - może z 15 lat temu - że to nie ja jestem odpowiedzialny, nie dziecko jest odpowiedzialne". - Odpowiedzialność za takie czyny leży po stronie osoby dojrzałej, która wie, co robi - zaznacza.
"We mnie nie ma gniewu na Kościół"
Zapytany, czy jest wierzący, odpowiada: "tak, bo mnie nie skrzywdził Kościół, nie 1,2 mld katolików na świecie, tylko jedna, konkretna osoba".
- Tak się złożyło, że to był ksiądz, ale to była konkretna osoba. We mnie nie ma gniewu na Kościół, we mnie jest - po tylu latach to już nie gniew, tylko ból i żal - do tej jednej konkretnej osoby - podkreśla.
- Ewentualnie do osób, które być może wiedziały, a nie reagowały w żaden sposób na to, co się dzieje. Ale ja nie wiem, czy ktoś z biskupów wiedział - dodaje. Nie wie też, czy są inni skrzywdzeni przez tego duchownego.
Jak mówi, szukał pomocy u Boga. - Modliłem się. Nawet czasem zdarza mi się modlić za niego, choć nie wiem do końca, dlaczego - przyznaje.
"To sprawa między nim a Bogiem"
Porycki podkreśla, że nie jest gotowy na kontakt z innymi skrzywdzonymi, bo "zdaje sobie sprawę, że opowieści tych ludzi prawdopodobnie jeszcze bardziej obciążyłyby go psychicznie".
Zaznacza jednocześnie, że nigdy nie było w nim chęci ukarania sprawcy, co prawdopodobnie było podyktowane głównie tym, że ksiądz zmarł.
- To już sprawa między nim a Panem Bogiem. We mnie nie było chęci, brzydko mówiąc, nasikania na jego grób czy wykopania i ukarania go - dodaje.
Zdaniem Poryckiego, pomaga mu "proces stopniowego otwierania się i mówienia o tym, ale to pewnie też zależy, z kim się rozmawia, na kogo się trafi".
- Czy to będzie osoba, która nie tyle zrozumie - bo nikt, kto tego nie przeżył, nie jest w stanie zrozumieć - ale będzie potrafiła o tym rozmawiać, czy będzie to osoba, która będzie powtarzała w kółko, jak mantrę "pan Jezus cię kocha, ofiaruj Mu swe cierpienie i tak dalej". Mnie pomagają rozmowy z dwoma księżmi. Z księdzem diecezjalnym i biskupem. Rozmawiamy o tym, jak ja to widzę, jak widzę działania Kościoła, które się jakoś tam zaczynają, bo do tej pory ta polityka Episkopatu i poszczególnych biskupów, to było wyciszanie sprawy, zamiatanie pod dywan - dodaje.
"Co Kościół zrobi z nami, skrzywdzonymi?"
Jak mówi, z uwagą obserwuje to, co deklarują i robią hierarchowie kościelni w Polsce.
- Podzieliłem sobie ofiary na dwie kategorie: nieprzedawnione i przedawnione (wzorem podziału w systemie prawnym - na sprawy przedawnione i nieprzedawnione - red.). Osoby, które nie przekroczyły 30. roku życia mogą zgłaszać te sprawy i dochodzić swoich praw przed sądami świeckimi. Ale co z osobami, które przeszły to samo, ale są przedawnione, jak ja? Co Kościół zrobi z nami? Czy to się skończy na policzeniu ofiar, co zapowiedział prymas abp. Wojciech Polak i powiedzeniu "przepraszam" i to będzie wszystko? - zastanawia się.
I dodaje: Mnie nikt nie jest w stanie przeprosić, bo ten człowiek nie żyje, a ten biskup, który mówi "przepraszam", nic mi nie zrobił.
"Te czyny nie powinny podlegać przedawnieniu"
Zdaniem Poryckiego, te czyny nie powinny podlegać przedawnieniu.
- Ciekawe, czy takie przypadki (przedawnione - red.) zostaną uwzględnione przez Kościół, czy spotkamy się z pewnego rodzaju odrzuceniem i po raz drugi spora grupa tych ludzi odbierze to jako skrzywdzenie. Czy Konferencja Episkopatu choćby zaprosi i wysłucha ofiarę-laika? O jakiejś współpracy nie marzę, bo jakby to było, że gej, nawet nieczynny, poucza specjalistów od moralności - dodaje.
Jak podkreśla, dla niego Kościół "to instytucja, której zadaniem jest doprowadzić każdego swojego wiernego do zbawienia i to jest jej podstawowe zadanie".
- Przypadki ludzi, którzy wykorzystują, były, są i pewnie będą, bo nie ma sita, które będzie w stanie wyeliminować wszystkich wykorzystujących. Nie istnieje mechanizm, który by całkowicie chronił dzieci, eliminował sprawców. Ale chciałbym, żeby taki był mój Kościół - walczący z tym, starający się zadośćuczynić. Ważniejsze powinno być dobro ofiary, a nie dobro Kościoła - zaznacza.
Czytaj więcej
Komentarze