"Byliśmy przekonani, że szykuje się zamach". Dziewulski ujawnia kulisy pracy z Kwaśniewskim

Polska

- Życie prezydenta było zagrożone. Mam na to dokumenty. Byliśmy przekonani, policja także, że szykuje się zamach - powiedział w programie "Skandaliści" w Polsat News Jerzy Dziewulski, były antyterrorysta i były szef ochrony prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Gość Agnieszki Gozdyry wyjawił, że sytuacja, o której mówił, miała miejsce w Katowicach podczas kampanii wyborczej.

- Dostaliśmy ostrą informację, że będzie źle. Piekielna sytuacja - powiedział Dziewulski.

 

Dalej wyjaśnił, że co prawda "bezpośredniego zagrożenia nie było", jednak "wszystkie elementy wskazywały na próbę podejmowania zamachu". - Czekało parę osób na nas i ktoś usilnie zabiegał, żeby złożyć pod pomnikiem kwiaty. Ja mówię: "nie, stop, tam nie pojedziemy". Prezydent należał do tej grupy ludzi, która akceptuje sytuacje, z których wynika, że ktoś bardzo o niego dba - dodał.

 

Dopytywany o szczegóły zdarzenia poinformował, że nie może ich wyjawić.

 

"Nigdy nawet but prezydenta nie był brudny"

 

Agnieszka Gozdyra rozmawiała ze swoim gościem o ochronie polityków. Dziewulski ocenił, że dzisiejsi ochroniarze "mają zawsze podstawową wadę: chcą zamknąć osobę ochranianą w złotej klatce". - Najlepiej by było, jakby prezydent siedział w klatce i nie wychodził nigdzie. Tak by było najbezpieczniej - dodał.

 

Wyjawił, że "te parasole", które trzymają ochroniarze, kiedy towarzyszą politykom, nie pojawiają się tylko ze względu na deszcz. - To wprowadziłem ja. Prezydenta Kwaśniewskiego w czasie kampanii obrzucano jajkami, pomidorami, mąką, cukrem. Czy pani wie, że nigdy nawet but prezydenta nie był brudny? Wie pani dlaczego? Bo trzeba mieć swój cel, zasadę. Wszystkie siły poświęcić, by polityka nikt nie skompromitował - wujaśnił.

 

"Kordon prezesa PiS nie ma nic wspólnego z bezpieczeństwem"

 

Dziewulski ocenił, że "kordon, który pojawia się wokół prezesa Jarosława Kaczyńskiego, nie dotyczy jego bezpieczeństwa". - Ma zabezpieczać przed próbą nawiązania kontaktu z prezesem. Nie dopuścić dziennikarza do podstawienia mikrofonu - stwierdził.

 

Dziewulski wspominał o ostatniej sytuacji na Krakowskim Przedmieściu, gdy Jarosław Kaczyński wszedł na drabinkę przed Pałacem Prezydenckim, by przemówić do zebranych. - Ja bym tego nie zaakceptował, nigdy - powiedział.

 

- Ja rozumiem, że pan Kaczyński chce być widoczny, tylko to jest wystawianie człowieka na problem. Pierwszy, że będzie źle wchodził, potknie się i wyrżnie. Drugi, że jeśli już go tak chronią, po co wystawiają go na taki widok? Prezesa Kaczyńskiego nie da się chronić w tej sytuacji - skomentował.

 

"Robota w policji to droga donikąd"

 

- Wszystkim, którzy zmierzają do pracy w policji radzę: zastanów się dziesięć razy. Robota w policji to droga donikąd - stwierdził były antyterrorysta. Ocenił, że zawód ten jest "bez nadziei na normalne życie".

 

Agnieszka Gozdyra pytała, "czy to nie jest droga do ratowania ludzi, czyli najszczytniejszego celu". - Ma pani rację. To jeden z elementów, ten szczytny, a gdzie są nieszczytne cele? Wtedy, kiedy się karze, zatrzymuje, aresztuje, sprowadza do pudła, stwarza problem rodzinie, której to dotyczy, a nie jest nic winna - odpowiedział.

 

"Wiceminister dostanie w pysk na odlew"

 

W ubiegłym roku wiceminister spraw wewnętrznych Jarosław Zieliński zapowiedział, że "kto zaczynał w milicji, kończy karierę w policji".

 

- Można poświęcać rodzinę, dziecko dla jednego celu, dla zapewnienia ludziom spokoju. Lać się na ulicach, być rannym, umierającym po paskudnym zamachu i można być komuchem. Te bydlę, które to mówi, niech stanie naprzeciwko mnie i tak powie. Dostanie w pysk na odlew. Brutalny jestem w takich sytuacjach, ale nic nie poradzę - komentował Dziewulski.

 

Dopytywany, czy kiedyś ktoś powiedział mu w twarz, że "jest komuchem", odpowiedział, że "tak". - Powiedział i dostał - dodał.

 

 

"Sporo w milicji zarabiałem"

 

- Wie pani czemu przeszedłem do milicji? Bo sporo zarabiałem - wyjawił Dziewulski. - Leżałem na łóżku, a będąc w zasadniczej służbie wojskowej po roku byłem sierżantem - mówił. Tłumaczył jednak, że był podchorążym, "dobrze dowodziłem, kierowałem drużyną, plutonem, kompanią, zasłużyłem na to".

 

- Zawsze wykonywałem swoje obowiązki w sposób absolutnie prawidłowy. Oczywiście naciągałem prawo, jak każdy gliniarz. Lałem w pysk nie raz - wyznał. Opowiedział o sytuacji, w której gdy ktoś dokonywał włamania, "ja go za łeb i mówię, jak będziesz kapował, to ja tego włamania nie widzę". - Przecież to bezprawie. Ale mi się to opłacało. Bo to włamanie było jedno, a za tydzień mi dał dziesięć - wyjaśnił.

 

"Ryją po łbach, strzelają i zabijają, kiedy trzeba"

 

- Często się przekracza prawo, nagina prawo. Uderzenie człowieka (przez policjanta - red.) tylko dlatego, że się nie przyznaje, jest kretyńskie. Ale jeżeli jest sytuacja taka, że na początku lat '70 dostawałem łomot aż gwizdało i wiedzieli, że biją gliniarza... Myśli pani, że myśmy szli do sądu? Robiliśmy ekspedycje. Wychodziliśmy na ulice i wykańczaliśmy ich pojedynczo. Dostawali taki sam łomot, jak ja dostawałem - opowiadał Dziewulski.

 

Jego zdaniem "kiedyś była milicja, było gestapo - dziś jest policja, jest gestapo". - Nie ma żadnej różnicy między jedną a drugą formacją. Robią to samo. Pracują takimi samymi metodami. Werbują agenturę, ryją po łbach, strzelają, zabijają kiedy trzeba. Co za idiota tworzy barierę, czy gdyby nie było milicji czy policji, jak sobie wyobrażacie ten kraj? Policja jest upierdliwa, ale bez niej żyć się nie da - podsumował.

 

 

Polsat News, polsatnews.pl

red/
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie